Dobre czasy dla graczy minęły. Czy to nam się podoba, czy nie

Gracz przed komputerem
Felieton PG Exclusive

Zwykło się mawiać „raz na wozie, raz pod wozem”. Dzisiaj już nikt nie ma wątpliwości, że do szurania po asfalcie zostały nam milimetry i co najgorsze, jeszcze długo poczekamy na moment, aż przejmiemy ster i zaczniemy znowu kontrolować sytuację.

Zdaję sobie sprawę, że początek tego tekstu mógłby pasować zarówno do oceny sytuacji społecznej w naszym kraju i na świecie, jak i do branżowego portalu o grach. Niestety słowa te dzisiaj są tak uniwersalne, że aż dreszcz przechodzi. Jeszcze nigdy branża gier nie była tak mocno uzależniona od tego, co dzieje się poza nią.

Popatrzmy na najnowsze dane sprzedaży PlayStation 5 i dalsze prognozy. Sony w ubiegłym roku finansowym sprzedało ponad 11 mln konsol zakładając, że uda się wyrobić wynik niecałych 15 mln. Plany pokrzyżowała pandemia i brak podzespołów. Gracze na próżno szukali PS5 w sklepach, a jak już znajdowali, to w zestawie z 5 grami, których nikt do tej pory nie chciał kupić oraz Snickersem i Colą. 

Teraz ponoć japońska korporacja szacuje ostrożniej i chce do marca 2023 roku sprzedać 18 mln sztuk. Moim zdaniem nie ma na to szans. Po pierwsze dlatego, że problemu z brakiem półprzewodników najpewniej nie da się rozwiązać jeszcze przez kolejne dwa lata, a po drugie, chyba nie wzięli pod uwagę czynnika wojennego. Wiem, to Japończycy, więc konflikt w Ukrainie obchodzi ich tak samo jak Polaków wybory w Nigerii, ale umówmy się – groźba jego rozlania na pozostałe państwa jest realna i nie wierzę, aby ostatecznie nie miało to wpływu na łańcuch dostaw oraz to, czy zobaczymy sklepowe półki pełne PS5 czy octu.

Twarde lądowanie

Tym samym ubolewam, że PlayStation 5 i Xbox Series nie są w stanie rozwinąć skrzydeł i zbudować porządnej bazy użytkowników. Ile razy słyszałem od znajomych i czytałem w komentarzach „Sony take my money!”, ale Sony po te pieniądze nie jest w stanie sięgnąć. Dochodzi już nawet do tego, że zdesperowani gracze kupują sprzęt poprzedniej generacji, a ceny PlayStation 4 sięgają absurdu. Jak będziesz mieć szczęście, to kupisz nowe PS4 Slim za 1400 zł, bez batona i napoju w zestawie. Ja za mniej kupiłem wersję Pro 3 lata temu.

To, że brakuje konsol, odbija się niestety na postępie technologicznym w grach, bo producenci cały czas muszą tworzyć na starą i nową generację. Sam do tej pory nie miałem okazji odpalić nic, co by spowodowało opad szczęki i wytrzeszcz oczu. Przynajmniej pod kątem wizualnym. Jeszcze nigdy różnice pomiędzy generacjami sprzętu nie były tak małe, a wręcz cienkie i umowne jak dzisiejsze granice państw. Zresztą nie ma co tutaj winić tylko brać konsolową – niedobory GPU również mają wpływ na znikomy postęp technologiczny.

Końca tej kiepskiej sytuacji niestety nie widać. Tak samo jak nie widać końca wojny u naszych sąsiadów. Zgoda, może pandemia nieco odpuściła, chociaż jak się okazuje nie w Chinach, które nadal nie mogą się dźwignąć i mają kłopot z ruszeniem pełną parą w fabrykach. I paradoksalnie, bez sprawnie działającego Państwa Środka, my gracze będziemy musieli zadowolić się tym, co mamy, albo nie mamy w sklepach. Ja się z tym dobrze nie czuję, bo jednak wolę sam trzymać kierownicę, zwłaszcza kiedy widzę, że szoferzy na górze nie potrafią jej opanować.

Robert Ocetkiewicz
O autorze

Robert Ocetkiewicz

Redaktor
Z grami związany już prawie 30 lat, czyli od momentu, kiedy na polskim rynku królowały gry z bazaru, a Mario dostępne było na Pegasusie. Specjalizuje się w grach wyścigowych i akcji, ale nie stroni też od strategii ekonomicznych. W swojej karierze recenzował na łamach serwisów takich jak Interia i Onet oraz publikował w magazynie o grach PlayBox.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie