Mój strach ma wielkie fale. Krótka historia fobii, które zepsuły mi GTA V

GTA V nie było dla mnie przyjemne. Talassofobia psuje mi zabawę
Felieton PG Exclusive

Jeśli graliście w GTA V, z pewnością pamiętacie misję z łodzią podwodną. Choć jest bez wątpienia oryginalna, ja wspominam ją naprawdę źle i przyznam, że mało brakowało, a nigdy bym jej nie ukończył. Czemu? Cóż, jedni boją się ciemności, inni pająków, a mi serce bije szybciej, kiedy myślę o morskich głębinach i zanurzonych w wodzie turbinach statków.

Mowa o talassofobii i submechanofobii. Obie przypadłości są dość rzadkie i chyba nie mają nawet oficjalnych nazw w języku polskim, a więc możecie ich nie kojarzyć. Jak to u mnie właściwie działa? Ano tak, że jak widzę zdjęcie lub nagranie wieloryba to muszę odwracać wzrok, a gdybym pływał w morzu i nieopodal mnie zaczęłaby wynurzać się łódź podwodna, to chyba zszedłbym na zawał serca.

Moje wodne fobie niestety nie ograniczają się do świata rzeczywistego i towarzyszą mi również w trakcie rozgrywki. Jak już wspominałem, w 2013 roku byłem skłonny porzucić przechodzenie kampanii GTA V, bo podwodna misja mocno dała mi w kość. Ostatecznie udało mi się ją ukończyć… zasłaniając oczy przez większość żeglugi i odbijając się od dna jak szprotka z kauczuku. Musiałem wyglądać przezabawnie, a oceanu w piątym Grand Theft Auto unikałem potem jak ognia.

Nie zaczęło się od GTA V

Pierwszą grą, która uwydatniła moje głębokie lęki, było Silent Hunter 4, czyli symulator łodzi podwodnej od Ubisoftu. O ile wewnątrz okrętu czułem się jak pączek w maśle, tak przejście na kamerę z widokiem całej łodzi pod wodą było dla mnie autentycznie przerażające. Nastoletni Kuba przeżył wówczas mały atak paniki, zamknął oczy i kliknął “ALT+F4”. Dziś, po prawie dekadzie, może bym się z tego śmiał, ale podobne zachowania towarzyszą mi do teraz.

Talassofobia i submechanofobia dotyczą jednak nie tylko gier, w których trzeba śmigać łodzią podwodną po najciemniejszych zakamarkach oceanów. Pamiętam swoją pierwszą wyprawę na Wyspy Skellige w Wiedźminie 3. Płynąłem sobie spokojnie łódką w kierunku jakiegoś zadania pobocznego, a trzy metry obok Geralta wyłonił się gigantyczny grzbiet wieloryba, który na dokładkę trzepnął w wodę wielkim ogonem. “ALT+F4, tygodniowa przerwa i może jakoś to będzie” – pomyślałem wyłączając grę.

Najświeższy przykład mocnego ataku moich fobii dotyczy Barotraumy – świetnego indyka, który jest uproszczonym symulatorem łodzi podwodnej na obcej planecie. Czemu ogrywałem taki tytuł wiedząc o swoich lękach? Łudziłem się, że kamera “z boku” postaci zniweluje niepokój i w gruncie rzeczy tak też się stało… dopóki nie zobaczyłem przez okno w moim statku wielkiej kreatury, która mogłaby chodzić z przedwiecznym Cthulhu na piwo i wcinać płetwale błękitne na śniadanie. Chyba nie muszę mówić, jak moja rozgrywka (nie)potoczyła się dalej.

Horroru ciąg dalszy

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że paradoksalnie fascynują mnie oceany i zamieszkujące je stwory, więc chcę grać w produkcje toczące się pod wodą. To taka toksyczna relacja z samym sobą: intryguje mnie to, co jednocześnie mnie przeraża. Nie potrafię się z tym uporać i chyba nawet nie chcę, bo jest w tym paradoksie fobii i zainteresowania pewien urok.

Niestety życia nie ułatwiają mi twórcy gier, którzy zaczęli doskonale zdawać sobie sprawę z istnienia talassofobii oraz submechanofobii i postanowili coraz chętniej wykorzystywać je w swoich produkcjach. Pionierem współczesnej podwodnej grozy w grach była chyba Soma od Frictional Games. Swoją cegiełkę dołożyła też Subnautica, która w trakcie wczesnego dostępu zaczęła otrzymywać coraz to większe i bardziej przerażające monstra czyhające w ciemnych głębinach i z pociesznego survivalu zmieniła się w pełnoprawny horror, od którego trzymam się z daleka.

Tak sobie myślę, że bądź co bądź dobrze mi z moimi dwiema fobiami, choć muszę przez nie omijać niektóre gry. Gdyby nie one, tytuły z podwodnymi sekwencjami prawdopodobnie nie zapadałyby mi tak dobrze w pamięci, a samodzielna eksploracja rozległych mórz i oceanów być może wiałaby nawet nudą. Właśnie to cenię w grach najbardziej – wywoływanie emocji w nieoczywisty sposób, który nie miałby aż takiej mocy w filmie lub książce.

Jakub Stremler
O autorze

Jakub Stremler

Redaktor
Popkulturowy kombajn lubujący się w literaturze weird fiction, filmowych horrorach, dobrej muzyce i grach wszelkiego rodzaju. Po godzinach studiuje game design i pielęgnuje pasję do sportu.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie