GTA 3 sprawiło, że pokochałem gry. Pierwszy sandboks smakuje wyśmienicie
Grand Theft Auto III pod wieloma względami było rewolucyjne. Choć w momencie premiery gracze znali już markę, to dopiero przy okazji trójki mogli wejść do prawdziwie trójwymiarowego świata pełnego akcji, gangsterskich porachunków i specyficznego humoru. Gdy światło dzienne ujrzało GTA 3, wiadomo było, że czegoś takie jeszcze nie doświadczyliśmy. Czy ktoś podejrzewał, że wschodząca seria tak bardzo zrewolucjonizuje gaming?
GTA 3, czyli wspomnienie po raz pierwszy
To nie tak, że przed pierwszym spotkaniem z serią GTA nie znałem gier. Oczywiście były one w moim życiu obecne w różnej postaci. Jako posiadacz jeszcze pierwszego PlayStation doskonale znałem serię Tekken, Gran Turismo, na pierwszym pececie miałem okazję ograć kilka klasycznych gier RPG, czy leciwych z dzisiejszej perspektywy strzelanek. Wiecie, co łączyło wtedy wszystkie wymienione tytuły? Sztywno określone zasady i ciąg przyczynowo-skutkowy podejmowanych akcji. Otóż nie były one sandboksami.
A to właśnie GTA 3 jako pierwsze oferowało tak bogaty jak na swoje czasy otwarty i trójwymiarowy świat. Ten był do naszej dyspozycji, mogliśmy śmiało eksplorować go pieszo, czy z wykorzystaniem pojazdów. Rozgrywka nijak nie miała się jednak do dnia z życia przeciętnego obywatela. Protagonista trójki świetnie radził sobie z obsługą broni, za nic miał też policyjne pościgi czy wrogi ostrzał. Podobnie zresztą jak gracz, który z wypiekami na twarzy sprawdzał, jak daleko można przesunąć granicę rozwałki. Tak, byłem takim graczem.
O co chodziło w GTA 3?
Niko Belic, czy może Tommy, jak mu tam było… A nie, to przecież nie oni. W trójce naszym głównym bohaterem był Claude, o którym dowiadywaliśmy się wówczas niewiele. Dość powiedzieć, że najwięcej informacji na jego temat można było przyswoić z innych odsłon, jak choćby San Andreas. Na dodatek był niemy — gość przez całą grę ani razu nie otworzył gęby, wyobrażacie to sobie? Jedynymi odgłosami były jęki bólu, poza tym ani słowa.
Nie był to zbyt charakterystyczny facet, to muszę przyznać. Jednak od samego początku gry miał dość jasny cel. Była to zemsta na byłej dziewczynie, która wystawiła go podczas napadu na bank. Biedaczysko wylądował przez to w więzieniu. Ucieczką z zakładu rozpoczynamy przygodę w grze, a nasz bohater wraca tym samym na przestępczy szlak.
Fabuła w GTA 3 przypomina klasyczne historie gangsterskie, w których popychadło z ulicy zaczyna piąć się po szczeblach mafijnego półświatka. Zaczynamy skromnie, z kryjówką w jakiejś dziurze, załatwiamy zlecenia jako chłopiec na posyłki. Wraz z rozwojem fabuły poznajemy grubsze ryby Liberty City, nasze losy krzyżują się z Yakuzą i kolumbijskim kartelem. Wszystko po to, aby wreszcie ponownie spotkać byłą ukochaną. I załatwić tę kwestię raz na zawsze. Brzmi nieźle?
Pierwsze GTA, które zmieniło świat
Historia była nawet całkiem znośna, ale nie oszukujmy się — to nie ona powodowała opad szczęk. A to zjawisko było po premierze całkiem powszechne. W głównej mierze za rewolucję pod szyldem trójki odpowiadał silnik gry. RenderWare opracowany przez Criterion Software był prawdziwym game-changerem jeżeli chodzi o gry wideo i otwarte światy. Trójwymiarowa grafika to jedno. Była świetna, jednak dopiero w połączeniu z innym czynnikiem sprawiała, że o GTA zaczęli mówić wszyscy.
Chodzi oczywiście o fizykę. Ta była generowana na żywo dla wszystkich obiektów. To w połączeniu z pokaźnym arsenałem, masą przechodniów i aut sprawiało, że gracze mogli samodzielnie kreować rozwałkę nie z tej ziemi. Łańcuchowe reakcje wybuchających aut, epickie kraksy czy masowe mordy na znajdujących się w złym miejscu i czasie obywatelach miasta jeszcze nigdy nie były tak mięsiste i satysfakcjonujące. GTA III nie było pierwszym sandboksem. Było za to pierwszym sandboksem, który wykonał swoją robotę w tak genialny sposób.
Nauczmy się nienawidzić
Seria Grand Theft Auto jest dziś kojarzona z kontrowersjami, niewybrednym podejściem do satyry i rzeczywistości. Swoje 3 grosze (a może i więcej) dorzuca też brutalność. Gracze nie skąpią w makabrycznych praktykach niesprawiedliwego karania policjantów czy cywili na ulicach miast, siejąc śmierć i wybuchy. Część środowisk i opiniotwórczych osób np. z mediów marki GTA szczerze nienawidzi — a cała ta niechęć ma swoje korzenie właśnie w trzeciej odsłonie.
To wtedy tak naprawdę pojawiać zaczęły się kontrowersje wokół gry. Niejednokrotnie podnoszono głosy sprzeciwu, jako argument podając wytyczanie złych wzorców dla młodzieży. Niejednokrotnie przejawy przemocy wśród młodych osób tłumaczono graniem w ten tytuł. Było tak choćby przy okazji Williama Bucknera i jego brata. Chłopacy zastrzelili starszego mężczyznę i ranili kobietę. Winna okazała się gra, choć nikt nie zadał sobie trudu i nie zapytał, dlaczego dzieci miały dostęp do broni we własnym domu…
Grze oberwało się też za możliwość wykonywania iście niemoralnych czynności, jak choćby zapraszanie do auta kobiety lekkich obyczajów, którą później dało się ukatrupić i obrabować. Oberwało się, ale ze strony nieprzychylnych przeciwników — nie zaś dziennikarzy czy graczy. Te dwie grupy tytuł pokochały od pierwszego wejrzenia.
Kontrowersyjnie, ale z gracją
Mimo medialnej burzy wokół brutalności i po zbanowaniu gry w Australii, tytuł odniósł niebagatelny sukces. Chwalili go praktycznie wszyscy, bo i wszystko tu grało. Fabuła? Tak, gangsterska, pełna akcji i ciekawych, wyrazistych postaci — no, może poza głównym bohaterem. Do tego swoboda, możliwość strzelania do wszystkiego, co się rusza i nabywania drogą kradzieży pojazdów, jakich tylko mogliśmy zapragnąć.
Dziś zerkamy na tytuł z przymrużeniem oka. Zestarzał się kiepsko, lata świetlności ma już dawno za sobą. A jednak w swoich czasach był to prawdziwy gigant, który wytyczył kierunek rozwoju branży gier. Dajcie nam, graczom, rozwałkę, swobodę i klimat, który wylewa się z ekranu. To nic, że poniekąd odpowiada za niego gęsta mgła ograniczająca widoczność. Chcemy dorosłych, brutalnych historii — gry dorosły, a my razem z nimi. Odpowiada za to w dużej mierze właśnie genialne, już klasyczne GTA 3.
Remaster znaczy lepiej?
Gdy w 2021 roku na rynku pojawiła się kolekcja Grand Theft Auto: The Trilogy – The Definitive Edition byłem wniebowzięty. Oto pojawiła się bowiem możliwość powrotu do klasycznych odsłon, w tym również i trójki. Tym jednak razem w nowej, odświeżonej wersji. Po tylu latach od premiery ciężko było łudzić się, że odsłona sprzed 20 lat zestarzała się dobrze. Wręcz przeciwnie, gra mocno oberwała w kość od czasu i, przede wszystkim, rozwijającej się w szalonym tempie branży gier.
Remaster to jednak nie to samo co remake. O ile twórcy zaserwowali nam przyjemne dla oka tekstury, bogatszą paletę barw i kilka usprawnień rozgrywki, to trzon pozostawał wciąż ten sam, z całą paletą zalet, jak i wad. Po latach muszę przyznać, że GTA 3 miało i wciąż ma wybitnie arcade’owy charakter, podobnie jak dwie pierwsze odsłony. Była to ostatnia taka gra w serii i…. bardzo dobrze.
Choć pewnie narażę się tym wielu fanom serii, to stwierdzam, że dziś trzecia część GTA jest trudna w odbiorze, nawet w odświeżonej i poprawionej edycji. Wymagania stawiane przed nami w niektórych misjach są niekiedy szalone, model jazdy czy strzelania nie sprawia frajdy, lecz irytuje, a gameplay jest zwyczajnie ubogi. Całości nie ratuje również fabuła. Ta broni się w przypadku późniejszego Vice City czy San Andreas, jednak trójka ze swoim niemym bohaterem wydaje się być niezwykle uboga.
To bezwzględnie jedna z gier, która stała się symbolem pewnej przemiany. Symbolem na tyle wyrazistym i specyficznym, że dziś należy oddać jej należny hołd i schować do gabloty. Ewentualny powrót może okazać się bolesnym doznaniem.