Koniec gier singleplayer to bzdura jakich mało

Uncharted-4
Felieton PG Exclusive

Co jakiś czas słyszę, że gry single nie maja racji bytu, że liczą się usługi i multi. To ma być przyszłość! Przyszłość… nie dla mnie.

Ile razy w przeciągu ostatnich lat powraca temat, że nadchodzi apokalipsa? Deszcz meteorytów, który zmiecie z powierzchni ziemi gry singleplayer. Nikt ma ponoć nie żałować, bo to rozrywka dla dinozaurów. Takich, co z czystej przyzwoitości powinni chwycić za łopatkę i wykopać sobie dołek. Bo na topie są battle royale, multiplayer, kooperacja czy rywalizacja. Tak, żeby każdy z każdym, żeby jednoczyć, bo gry powinny łączyć, a to ładnie się sprzedaje i brzmi w reklamie.

To całe „każdy z każdym” może powodować większą izolację od świata niż samotne siedzenie w dziupli i dłubanie nad grą singleplayer. Z prostego powodu – wyłącza nas z życia nie na dziesiątki godzin jednej fabuły, ale na setki godzin, które potrafimy spędzić przed ekranem. Kłania się tutaj choćby „syndrom jeszcze jednej tury”. Sam się na tym swego czasu łapałem choćby przy CS:GO. Ale to temat na oddzielny artykuł…

Bez gier singleplayer nie ma gamingu

I choć jest to stwierdzenie banalne, chyba czasem o nim zapominamy. Mam przynajmniej takie wrażenie śledząc główny nurt branży, gdzie przeważnie rozmawia się o grach w kategoriach multiplayer. Nawet jak powstaje tytuł z trybem dla jednego gracza, od razu padają pytania – a będzie multi? Tak jakby bez tego gra nie mogła istnieć.

Najlepsze produkcje, w jakie miałem przyjemność grać, to te przechodzone w samotności. I nie jestem przez to „gorszym graczem”, z których niefortunnie nabijało się niedawno Electronic Arts na Twitterze. Ta wpadka, tłumaczona naprędce działaniem firmy zewnętrznej, która prowadzi profil EA na wspomnianym portalu społecznościowym, nie przeszła jednak bez echa. Nawet pracownicy korporacji poczuli się urażeni, że zadrwiono z ich samych, jak i całej firmy oraz jej największych marek.

Bo EA to nie tylko gry multiplayer, ale też takie hity jak Mass Effect czy Dragon Age. Nie zapominając o doskonałym Star Wars Jedi: Fallen Order.

O mocy gier w singlu zdaje sobie sprawę PlayStation. Główne IP w portfolio producenta to przecież typowe „samotniaki”, które co prawda są często wzbogacane w multi, lecz nie stanowią głównego dania. The Last of Us lub Uncharted nie zdobyły przecież swojej popularności, bo oferowały tryby wieloosobowe. To opowiedziane historie porwały graczy, a nie kolorowe skórki na broń czy maksowanie postaci w starciach multi.

Nastawienie na sieć i gry usługi są oczywiście zrozumiałe. Niektóre korporacje czerpią z nich zyski i na rękę im, kiedy wydajemy kasę na te wszystkie zbędne drobiazgi w ramach mikropłatności. Na tym zbija się większe kokosy niż na porządnej i wartościowej fabule. A tych jest tyle, że ciężko wszystko zliczyć. Nie będę już wymieniał wszystkich świetnych produkcji, które powstają dla osób lubiących singleplayer. A wszystkim, którzy zamierzają rozpowszechniać bzdury o rychłym końcu takich tytułów, polecam zajrzeć najpierw na Steam, gdzie codziennie pojawiają się setki gier. Ile naliczyliście wśród nich tytułów multiplayer?

Darek Madejski
O autorze

Darek Madejski

Redaktor
Wspomina gaming lat 90. z wielkim sentymentem. Ekspert w dziedzinie retro sprzętu oraz starych konsol. Oprócz duszy kolekcjonera, fan współczesnych gier singleplayer, głównie tych na PlayStation. Specjalista w treściach dotyczących PS Plus oraz promocji. Poza pracą, fan seriali w klimacie postapokaliptycznym, koszenia trawy, rąbania drewna i zajmowania się wszystkim, by tylko nie siedzieć w miejscu.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie