Bloodborne jest najlepszą grą From Software, a Sony jej nienawidzi. Może jest za trudna?
Nie ma chyba bardziej pożądanego remake’u na świecie niż Bloodborne. W zasadzie fanów ucieszy wszystko – zwyczajny remaster, najlepiej remake, kontynuacja albo nawet wersja PC. Cokolwiek, byle tylko człowiek mógł wrócić do tego świata, no bo przecież… nie ma drugiej takiej gry. Po setkach godzin spędzonych w różnych dziełach From Software w końcu jestem w stanie stwierdzić, że najlepiej bawię się właśnie w opętanej szałem krwi gotyckiej grozie. A Sony nadal swoje!
Tak, jestem typ kolesiem, który przychodzi na imprezę po trzech godzinach, gdy wszyscy leżą już na podłodze, po salonie lata papuga, a podłogę zdobią bardzo dziwne przedmioty codziennego użytku wskazujące na niecodzienne zastosowanie. Znaczy się, nie tak normalnie, ale w kwestii Bloodborne, bo faktycznie spóźniłem się na imprezę, dopiero teraz nadrabiając to arcydzieło. I piszę to z pełną świadomością, bo do tej pory ograłem prawie każdą „nowożytną” grę From Software, ale jakoś z jednym z ich największych hitów wyłącznie dla graczy PlayStation nie było mi po drodze.
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że z miejsca Bloodborne stało się jedną z najlepszych gier, w które grałem. Do tego mogę zaryzykować nawet twierdzenie, że to najlepsze, co japońscy deweloperzy do tej pory wykreowali. Tak, byłem pod wrażeniem przytłaczającego bogactwa i detali w Elden Ring. Tak, kocham Dark Souls, choć może najbardziej te najmniej uwielbiane części. Sekiro to… och, Sekiro to moja osobista perełka, posiadająca najlepszy system walki, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia, a do tego z najbardziej poronionym balansem starć w historii. Ale Bloodborne… o, panie.
Ogranie Bloodborne zmienia postrzeganie sytuacji wobec remake’u
Grywałem wcześniej w tego przecudownego soulslike’a, ale za sprawą PS Now lub konsoli u kumpla, więc co to było za granie… W każdym razie śmiem twierdzić, że doświadczenie przygody w sposób bezpośrednio – na konsoli, jak Sony przykazało – kompletnie wpływa na postrzeganie całej tej nużącej już sytuacji z rodzaju „oczekiwania vs. rzeczywistość”. „Oczekiwania” to tutaj pewność, że no po prostu musi być ten remake, a rzeczywistość to fakt, że… no, nie ma.
Już zdarzyło mi się dywagować na temat tego, czy Bloodborne doczeka się „czegoś”. Tego mistycznego dzieła, które może w jakikolwiek sposób ucieszyć graczy. Wtedy uznałem, że w sumie to nie wiadomo, bo wszystko może się zdarzyć, a brak Bloodborne w nowej wersji to nie tyle przeoczenie, ile gigantyczna strata dla Sony, From Software, Blupoint Games (no bo któż inny wziąłby się za remake?) czy kogokolwiek zaangażowanego w prace. Szczególnie że dziś to kultowa gra, a można tak z pewnością stwierdzić o bardzo małej liczbie współczesnych tytułów.
Ogranie ukochanej przez sadystów wzdłuż i wszerz nieco zmienia podejście do tego problemu. Teraz jestem praktycznie pewien, że Bloodborne powróci. Nie, to nie są żadne przecieki i nie mam nic na poparcie swojej tezy. Nie będę nawet na siłę szukał tony argumentów przemawiających za tym, że Sony nie może być takie ślepe. Prócz jednego – „bo tego chcą gracze”. Korporacje od lat udają, że nas słuchają, mając na uszach słuchawki w kształcie dolarów, gdy tak naprawdę to, czego najbardziej chcemy, regularnie omija nas od lat.
Skoro Ubisoft może…
Chyba flagowym przykładem tego, że firmy niekoniecznie słuchają fanów na początku, ale z czasem to się zmienia, jest właśnie Ubisoft. Korporacja od lat wydaje kolejne asasyny, przez bardzo długi czas osadzone wszędzie, ale nie tam, gdzie chcieliby tego gracze. Fani nie mogli doprosić się o odsłonę z samurajami bardzo długo. Do czasu, aż Ghost of Tsushima odniosło sukces. Zresztą, kiedyś podobnie głośno lamentowano z powodu braku Assassin’s Creed w czasach podbojów wikingów. Finalnie to też dostaliśmy, ale… nie wiem, czy trochę nie za późno i zgoła odmienne od chęci.
Tak czy inaczej, nie jest graczom niczym obcym uczucie braku bycia wysłuchanym. Znamy to wszyscy z autopsji. Sytuacja z Bloodborne – po tylu latach od premiery gry – jest czymś wręcz szalonym. Przypomina to biegającego za matką dzieciaka, który błaga o tę figurkę Stracha na Wróble z Batmana, ale kobieta udaje niemal, że go nie słyszy. Nie pytajcie.
Tylko że z czasem wszystko jest możliwe. Fani błagali o nowego BioShocka i ten faktycznie powstaje! Nie mogli doczekać się kolejnego Baldur’s Gate przez bardzo długi czas, a „trójka” przecież wymiata. Sam bardzo długo czekałem na Alana Wake’a 2. Nie wiem, jak z BioShockiem, ale w wielu przykładach już wydanych gier po prostu opłacało się czekać. Tak samo może być właśnie z Bloodborne. Zakładając, że „coś” się wydarzy. Tyle że to praktycznie pewne, nie?
Krwawe łowy
No bo to nie jest tak, że Sony nie chce. Przez długi czas korporacja faktycznie mogła mieć graczy w nosie, co zresztą nie byłoby pierwszym jej tego typu wykroczeniem. Kasacja potencjalnej marki w postaci Days Gone stoi kołkiem w gardle nie tylko jej twórcom, ale również i fanom, których jest naprawdę dużo. Tylko że w tym wypadku włodarze firmy musieliby się przyznać do pomyłki, dając Bend Studio zielone światło. W przypadku Bloodborne po prostu nikt nigdy nie zabrał w tej sprawie głosu.
No, prawie. W tym roku wydarzyła się rzecz niemal niesłychana – Hidetaka Miyazaki, „bóg” soulsów, wieszcz RPG-ów, mistrz sadyzmu, sam skomentował sytuację. Wow! W praktyce nie dał graczom nic, prócz faktu, że sam chciałby powrócić do tego świata i „wie z pewnością”, że deweloperzy z From Software także tego chcą. Problem jest jeden… marka należy do Sony. Japończycy stworzyli grę, którą de facto dysponuje teraz jej wydawca, więc nie mogą absolutnie nic zrobić. To taki plasterek na zaognioną, ropiejącą ranę.
Więc tak naprawdę, jak trwoga, to do Sony, co zresztą jest wiadome od dawna. From Software co prawda mogłoby wydać aktualizację do 60 fpsów dla PS5, ale tutaj też leży pies pogrzebany. Gry From Software to prawdziwe kodowe spaghetti, poplątane, z fizyką podpiętą pod blokadę klatek na sekundę. Ja wiem, że popularny w środowisku fanów Lance McDonald sprawił, że gra naprawdę działa dwukrotnie lepiej. Tylko nie jest to takie proste, a już na pewno nie pod kątem wydania oficjalnej aktualizacji next-gen. Na to akurat nie ma co liczyć – nigdy.
Komu remake, bo idę do domu?
Znacznie bardziej prawdopodobny jest fakt stworzenia remake’u. Twórcy niby powiedzieli, że chcieliby powrócić do tego świata, ale przyznajmy to szczerze – mistrzami kodu to oni nie są, więc i zrobienie remake’u raczej dałoby średni efekt. Dlatego tutaj raczej dopatrywałbym się chętki na stworzenie „dwójki”. Ich miejsce w tej pierwszej roli mogłoby zająć Bluepoint Games, absolutni weterani odświeżeń, autorzy genialnego remake’u Demon’s Souls. Gdyby zrobili Bloodborne w tym samym stylu, każdy by się cieszył. I tutaj akurat decyzja należy wyłącznie do Sony.
Firma od dawna oskarżana jest o to, że nie słucha graczy. Od lat, nieprzerwanie, w sieci pojawiają się doniesienia o istnieniu wersji PC (każda gra powstaje na komputerach, więc takie stwierdzenie jest dobre, żeby być wyższym po wsadzeniu go sobie w buty), na Reddicie to już wręcz mem. Przecieki, prośby, dywagacje, kłótnie, z żadnej innej gry nie zrobiono tak wielkiego żartu. „O, to dobry dzień, znów mówią o remake’u” – śmieje się już chyba każdy. Do tego stopnia, że ktokolwiek nie powiedziałby czegokolwiek na temat gry, nikt i tak by w to nie uwierzył. Nawet domniemana ekranizacja dla wielu jest zwykłym trollem.
Ostatnio trafiłem na żarty graczy, którzy śmiali się, że Sony nic oficjalnie nie ujawnia, bo nie wie, jak dobrą grą jest Bloodborne. Po prostu nigdy z firmy nikt nie pokonał Ojca Gascoigne, nie mogąc doświadczyć 95% tej przygody. To komiczne, ale nie ma się co martwić – Sony wie, o co chodzi. Słupki sprzedażowe, które prześcignęły prognozy firmy, mówią same za siebie. 7 mln sztuk (na 2022 rok) to nie przelewki, szczególnie dla nowej, nieznanej marki.
Bloodborne, ach ty mój aniołku
Skąd jednak to przeczucie, że z tej jednej gry Sony uklepie markę, potencjalnie wskrzeszając oryginał w nowej wersji, a potem być może nawet robiąc coś więcej? Bo po prostu nie ma drugiej takiej gry. Nie ma i już – a to swego rodzaju świadczy o monopolu na gameplay i estetykę, których zresztą ze świecą szukać. Hejterzy mówią, że Bloodborne to gotyckie Dark Souls, ale chyba nie można się bardziej pomylić. Większość gier From Software z gatunku soulslike to w zasadzie „to samo”, bo feeling jest podobny. Dark Souls, Elden Ring, Bloodborne – poczucie rozgrywki jest tożsame, ale w wewnątrz drzemią skrajnie inne systemy.
Bo From Software udało się uczynić z „powolnego” systemu walki coś dynamicznego i to wcale nie z wykorzystaniem systemów rodem z Sekiro. Nie ma drugiego tak przepełnionego nieustanną akcją soulslike’a, który jednak nadal budzi skojarzenia choćby z cyklem Dark Souls. Głównie jednak nie ma drugiej gry tak mocarnie opartej na lovecraftowskiej estetyce horroru, z gotyckim światem wykreowanym perfekcyjnie. Bo pod tym względem nie można się tu do niczego przyczepić. Jasne, Lies of P może i udało się naśladować ten klimat, lecz nadal daleko mu do mistrzostwa.
Po latach od debiutu i braku zapowiedzi „czegokolwiek” można stwierdzić, że Sony po prostu nienawidzi Bloodborne. A może nieco bardziej nienawidzi graczy, którzy stworzyli z zapowiedzi gry mem, porównywalny z Half-Life 3, niegdyś Duke Nukem Forever i innymi gigantami. Ja wiem, że emocje nie rządzą korporacjami, ale Sony równie dobrze po takim czasie może zapowiedzieć coś nowego dla świętego spokoju. Przecież wiadomo, że później i tak liczyliby tylko kasę.
Ale wiecie, że Sony teraz nic nie zapowiada, nie?
Kluczowym aspektem dla graczy nie powinno być „czy?”, ale „kiedy?”. Remake, konwersja, remaster – cokolwiek – może powstawać od dłuższego czasu, co nawet nie byłoby szczególnie zaskakujące. Problem w tym, że aktualnie Sony nie zapowiada po prostu nic. Ot, od 2023 roku firma w większości milczy, skupiając się na mniejszych grach (Helldivers 2, Concord, tytuły third-party), ostrzegając zresztą graczy, że więcej nowości ekskluzywnych to kwestia przyszłości. Hiroki Totoki, dyrektor operacyjny i finansowy grupy Sony, przyznał, że do końca przyszłego roku finansowego (tj. do 31 marca 2025 roku) PlayStation nie wyda żadnej dużej gry z już ustabilizowanego IP. Bawić może więc niepokój fanów Bloodborne, którzy nie mogą się doczekać jakiejkolwiek zapowiedzi. Po prostu żaden gracz nie może doczekać się niczego.
Rodzi to jednak pewne problemy, bo powstaje sytuacja, w której każde studio firmy pracuje nad czymś od dłuższego czasu. My – gracze – nadal nie wiemy, co takie wypieka w swoich studiach korporacja. I albo po prostu zniszczą wszystkich, ujawniając tony hitów na jednym pokazie, albo proces developmentu wydłużył się aż tak, że mają zapchane zapowiedzi nowych tytułów na wiele lat do przodu, nie mówiąc już o premierach. Sam nie mogę doczekać się czegoś od Naughty Dog, Santa Monica i Bend Studio, ale po prostu tak wygląda obecnie sytuacja.
Nawet jeśli nowa wersja gotyckiej grozy powstaje, to i tak nie ma sensu czekać na zapowiedź. Jak wspomniałem wcześniej, Sony już nienawidzi Bloodborne przez fanów wyśmiewających cokolwiek o grze, gdy deweloperzy zapewne gotują się, aby tylko sprostać oczekiwaniom, w niepewności dłubiąc nad czymś tak cholernie mocno pożądanym. To samo jest również jedynym sensownym argumentem przeciw wskrzeszeniu gry – bo może nie uda się sprostać oczekiwaniom. Potencjalnie z tego samego powodu nie mamy Half-Life 3, więc nie jest to wcale takie przesadzone.
Lista gier podobnych do Bloodborne: 1. Nic
I choć od premiery minęło tyle czasu, a ja dopiero teraz nadrabiam tę przygodę, nie żałuję. Gdy inni wyrywają sobie włosy z głowy, czekając na cud, ja cieszę się tym wszystkim po raz pierwszy. Dostrzegam tym samym wewnętrzny ból wynikający z braku czegokolwiek, co mogłoby załagodzić ból po niechybnych napisach końcowych. Tego typu gry albo się udają i osiągają zawrotny sukces, albo interesują małą grupę wiernych fanów. W przypadku Bloodborne możemy być pewni, że gra nie umarła, skoro okazała się właśnie komercyjnym sukcesem. To nie dzieło od Remedy Entertainment, które świadomie celuje w wąski przedział odbiorców.
Pozostaje więc jedynie czekać. Tylko tyle i aż tyle, ale kto jak kto, bo gracze powinni potrafić czekać. Czekać na cud, na zapowiedź, na sensowny przeciek, na to, aż Hiroki Totoki pokona w końcu tego Gascoigne’a i zrozumie, o co tu chodzi. Jeśli nie, to ja mu chętnie w tym pomogę. Sprzedam parę pro-tipów, zerknę na wymiętolonego pada, wycedzając przez zęby „git gud”. W sumie tyczy się to każdego z fanów tej gry – „git gud” ludzie. O to przecież w tym chodzi.