grupa marines walczy z obcymi w Aliens Fireteam Elite

Aliens: Fireteam Elite recenzja – kooperacyjna przygoda na jeden raz

Gra: Aliens: Fireteam Elite

Recenowana na: PS5

Choćbym szedł ciemnym korytarzem zła się nie ulęknę, bo nowa gra Obcy nie jest horrorem. Oto specjalnie dla Was Aliens: Fireteam Elite recenzja.

W moim osobistym rankingu marka Obcy od samego początku uchodziła za idealnego drapieżnika. To twór mogący zjeżyć rzęsy, wywołać pot na palcach od szybkiego klikania czy też zmusić do zrobienia sobie przerwy przez intensywny klimat. Muszę jednak zaznaczyć, że nie zawsze tak było. Świetną passę przerwał Aliens: Colonial Marines, który zrewidował poziom strachu, a przede wszystkim jakość wykonania. Na szczęście później nadszedł Obcy: Izolacja i wszystko wróciło do normy.

Czy najnowszy Aliens: Fireteam Elite podtrzyma ten stan? Nie byłbym tego taki pewny. To kolejny przystanek na linii klimat-zabawa, i łatwo zauważyć, że pociąg ten, prowadzony przez studio Cold Iron, jest już niemal na ostatnim odcinku trasy.

Nowy Aliens to gra bez charakteru

Technologia Inżynierów pokazana w Aliens: Fireteam Elite

Wielu fanom nie będzie w smak, że nowy Aliens zatracił czar opowiadania historii, co jest dziwne zważywszy na ciekawy materiał źródłowy. Twórcy postanowili umiejscowić akcję gry 23 lata po wydarzeniach z Obcego 3, czyli po śmierci głównej bohaterki Ripley. Choćby jedno słowo w grze o niej nie pada. Mimo tego podtrzymano połączenie z filmem Decydujące Starcie. Jest jakoby podstawą fabuły, a mówiąc dokładniej, podłożem dla wprowadzenia do historii ugrupowania zbrojnego, eksperymentów biologicznych korporacji Weyland-Yutani i walki z obcą rasą ksenomorfów. Jest też sporo nawiązań do ostatnich części filmowego Obcego, bowiem w tle przewija się temat Inżynierów i ich technologii.

Wróćmy jednak do tego, jak zaczyna się nasza przygoda. Po kilkudziesięciu sekundach intra od razu otrzymujemy na własność awatar elitarnego żołnierza Marines, który samodzielnie tworzymy w menu kreacji (wybór skinów nie powala). Bohater ten wyrwany niczym z kontekstu, bez genezy i marzeń, a tylko z jednym celem – zabić jak najwięcej kosmicznych poczwar i ujść z życiem. Nazywając rzeczy po imieniu, to mięso armatnie, które od ręki można zastąpić, więc trudno zżyć się ze swoją postacią. Ten sam los zgotowano NPC-om. To bezbarwna masa, mająca wypełnić naszą bazę wypadową. Można zamienić z nimi słowo, dowiedzieć się czegoś z uniwersum Obcego. Jednak dialog z nimi jest okropnie nudny. Zarówno pod względem technicznym (stoją jak kukły i nie ruszają ustami) jak i merytorycznym (informacje jak z pracy dyplomowej).

Rozmowa z NPC w Aliens: Fireteam Elite

Szukałem ciekawej historii, a znalazłem zeszyt z chaotycznymi notatkami

W podobnych kategoriach potraktowano format opowieści. Ta jest prosta aż do bólu, a dodatkowo nie ma też typowej ciągłości wydarzeń. Scenariusz podzielono na 4 segmenty misji rozgrywających się na planecie LV-895. Odwiedzimy m.in. ruiny Inżynierów, rafinerię Katanga. Każde z tych miejsc ma własną charakterystykę lokacji, racząc nas widokami klaustrofobicznych pomieszczeń, ludzką lub obcą strukturą wnętrz, a sporadycznie półotwartymi przestrzeniami, gdzie łatwiej o swobodę walki.

Wspomniane misje mają dokładnie 3 podrozdziały, potraktowane dość surowo, tzn. są numerkami na mapie kampanii, które trzeba przejść z osobna za jednym posiedzeniem. Nie ma możliwości zapisu gry, bowiem podrozdział jest punktem kontrolnym. To też oznacza, że po śmierci wszystkich członków ekipy trzeba od początku zaliczyć cały fragment. Mam coś dla Was na pocieszenie. Ukończenie jednego etapu nie zajmuje zbyt dużo czasu, ot 20-30 minut. Cała kampania też nie jest przesadnie długa. Mówiąc w żargonie graczy: 6 godzin i nie ma gry. Dotyczy to głównej kampanii, gdyż oprócz standardowych misji pozostaje jeszcze tryb hordy.

Papierkowa robota przed randką z Obcymi

W trakcie kontynuowania kampanii obowiązkowo należy odwiedzać hub, statek Endeavour. W zacisznym miejscu nie uświadczymy obecności potworów, więc możemy swobodnie pogadać tam z AI lub odpalić menu i przejrzeć zebrane notatki, pooglądać modele broni w 3D.

Opcje zarządzania postacią w Aliens: Fireteam Elite

Nasza baza stanowi również swoistą pauzę między misjami. Z każdym kolejnym wypadem konieczne jest, aby uaktualnić ekwipunek. Klasyfikacja bojowa (w skrócie KB) przekłada się na wymagania misji. Źle dobrany sprzęt szybko się zemści. Aczkolwiek dostosowanie się do nowych warunków nie jest zbyt trudne na najniższych poziomach trudności. Wraz z postępem kampanii odblokowujemy nowe uzbrojenie i dodatki. Do kieszeni także wpadają nam kredyty, które u miejscowego pasera możemy zamienić na podstawowy sprzęt i modyfikacje.

Jeśli lubicie bawić się w statystyki i personalizację, to częściowo Wasze życzenia zostaną spełnione. W grze można rozwijać uzbrojenie poprzez różne przystawki do broni (ulepszone magazynki, lufy, kolimatory). To samo tyczy się umiejętności bohatera, kosmetyki i wyboru jego klasy. Na tę chwilę dostępne jest 5 wariantów (niszczyciel, zwiadowca, technik, medyk i artylerzysta). Każdy ma unikalne cechy, korzysta z innego uzbrojenia i atutów – jeden może strzelać z mini-rakietnicy, inny zaś przenosić wieżyczki czy uzdrawiać w ograniczonym obszarze. To rzecz jasna wpływa na konkretną rolę w zespole. No i właśnie, w tym tkwi najważniejsza informacja o rozgrywce Aliens: Fireteam Elite…

Do tego tanga trzeba dwojga, a nawet trojga

Walka z obcymi w Aliens: Fireteam Elite

Studio Cold Iron jeszcze przed premierą wzmacniało przekaz o kooperacyjnej rozgrywce ze znajomymi, nie bez przyczyny. Misje można przechodzić w towarzystwie botów, jednakże na wyższych poziomach trudności i z kartami wyzwań (modyfikatory do statystyk np. broni) bezpośrednie starcia z Obcymi są za trudne. Przydzielone do zespołu androidy starają się jak mogą, nie najgorzej celując i biorą na siebie niebezpieczeństwo w nieprzyjemnych sytuacjach. Możemy je nawet zostawić w ogniu walki. Niemniej kiepsko u nich z reakcją na przeciwnika. Rzadko oglądają się za siebie, a tym bardziej potrafią utrudnić życie, wchodząc na linie strzału. Dość kuriozalnym problemem jest ich system wykrywania kolizji wobec gracza. Opatrzenie ich ran jest cholernie trudne, bo bez przyczyny odsuwają się od nas. Dużą wadą grania z AI jest też ich uniwersalna klasa i tym samym brak specjalnych umiejętności. Ich zadania kończą się na strzelaniu, rzucaniu granatami i leczeniu nas, gdy cały pasek zdrowia zjedzie do zera.

Wymagany jest wręcz przynajmniej drugi gracz, aby rozdzielić obowiązki w zespole i lepiej bronić pozycji przed wszelkimi potwornościami. A tych w jednym momencie może wyskoczyć od kilku do kilkudziesięciu, więc szybka reakcja i korzystanie z atutów jest podstawą przetrwania, czego AI po prostu nie zaprogramowano. Problem możemy rozwiązać poprzez zaproszenie znajomych do gry lub użycie opcji matchmakingu.

Strzel tu, później tam i tak w kółko

Jak to jest z tym zabijaniem obcych w Aliens: Fireteam Elite? Czy sprawia przyjemność i wywołuje efekt: CHCĘ WIĘCEJ? Czy oczyszczanie pomieszczeń przy pomocy śrutu, prochu i talentów żołnierzy zostało przedstawione w interesujący sposób? Odnoszę wrażenie, że NIE! To dość prymitywna rozrywka, bez emocji, powtarzalna i w kluczowych mechanikach gry bardzo zawodzi.

Nie czuć siły rażenia broni, a samo strzelanie staje się automatyzmem zamiast nerwowym naciskaniem spustu. To wina ciężaru zaszczucia, a raczej jego braku. Obcy i spółka choć robią hałas, nacierają kupą i wyłażą z każdego otworu mapy, tak jednak kompletnie nie straszą. Ulubiony dźwięk z czujnika ruchu nie budzi napięcia. Wszystko zdaje się monotonne i schematyczne. W każdej misji to samo – idź tam, gdzie wskazuje znacznik, przygotuj się na falę uzupełniając wpierw amunicję, coś wciśnij na panelu i wyeliminuj przeciwników. Będąc nie raz w takiej sytuacji, beznamiętnie prułem w powietrze z dużego kalibru, z czasem na pamięć obierając kierunek wystrzału, bo można było się domyśleć, skąd owe bestie wyskoczą. Tego typu układ rozgrywki byłby dobry na tryb hordy, ale od kampanii wymagałbym czegoś więcej.

Przed kompletną tragedią grę ratuje ostatnia misja, w gnieździe królowej. Zawiłe korytarze obrośnięte mazią i “płótnem” wytworzonym przez potwory, tworzą specyficzny tandem z obcymi. Przywodzi na myśl finalne sceny z filmu Obcy 2, gdzie na koniec trzeba uciekać przed ogromnym wybuchem i stadem ksenomorfów. Szkoda, że takich smaczków jest tak mało.

Aliens fireteam elite

Patrzę na nową odsłonę popularnej marki i widzę w niej więcej pomysłów konkurencji niż własnych. Misje jak z dziennika, korzystanie z systemu osłon, wproszenie do zabawy androidów z bronią, plastelinowa stylistyka, więcej akcji i strzelania niż faktycznego klimatu… To nie jest gra Aliens jaką znamy, a całkiem niepotrzebna mieszanka Gears of War z Left for Dead.

Ładnie tu, ale to za mało…

Żeby nie było aż tak gorzko, za jedną rzecz warto pochwalić. Niektóre projekty lokacji, elementy architektury to czyste złoto. Nie tylko te wyróżnione wcześniej, z ostatniej misji kampanii. Dobrze wyglądają kamienne rzeźby Inżynierów, wnętrza ukrytej bazy na planecie LV-895. Twórcom udało się miejscami przenieść styl artystyczny Gigera (ojca Obcego) do przestrzeni cyfrowej. Świetnie współgra to z pierwotnym klimatem serii. Niestety, to tylko ułamek tego, co proponuje gra.

Architektura Inżynierów w Aliens: Fireteam Elite

Biorąc pod uwagę, że mamy już 2021 moglibyśmy oczekiwać chociaż, że poziom graficzny zniweluje wtórność i marność Aliens: Fireteam Elite. Ale z tym bywa różnie. Efekciarskie kadry są rzadkością, bo przez większą część czasu w grze zwiedzamy pomieszczenia obite metalowymi płytami i z kratą na podłodze. Ciężko w takich miejscach o głębie obrazu, gdzie wszystko co widoczne jest nad wyraz płaskie.

Porównując do innych gier z poprzednich lat, dochodzę do wniosku, że twórcy podpatrzyli styl graficzny z serii Gears of War, stawiając na gładkie krawędzie, blur i ciepłą, ale dość jednolitą paletę barw. Ogólnie nie przeraża grafiką, ale równocześnie nie pozwala zbyt często zatrzymać się w miejscu, by zrobić screena.

Casual jak się patrzy

Obcy nacierają na żołnierza marines w Alins : Fireteam Elite

Przed premierą byłem całkiem napalony na Obcych. Trailery gry sprawiały wrażenie, że dobrze wykonany tryb kooperacyjny da się zaszczepić w potwornym uniwersum i zachować jego esencję. Była szansa naprawić krzywdy wyrządzone dla marki przez Colonial Marines, lecz z tej okazji nie skorzystano.

Aliens: Fireteam Elite jest bardzo prostą grą akcji TPP, z której wyciągniemy co najwyżej odrobinę zabawy. Tu jednak mała uwaga. Nie nazwałbym jej grą dla fanów serii i tym samym odradzam im zakup, bo srogo się zawiodą. To tytuł adresowany w szczególności do graczy casualowych, chcących szybko coś odpalić ze znajomymi i postrzelać do potworów.

Aliens: Fireteam Elite

Obcy zapomnieli jak straszyć

W kontekście growej marki Aliens: Fireteam Elite nie wnosi do niej nic szczególnego. To prosta gra do kooperacji dla casualowych graczy, z którą można spędzić niezobowiązujący weekend. I tylko tyle, bo wyprano z niej oryginalny klimat i napięcie...

2

Plusy:

  • Niektóre lokacje i elementy architektury potrafią zachwycić
  • Błędy w grze są naprawdę sporadyczne
  • Ostatnia misja kampanii wymiata
  • Intuicyjny system personalizacji broni i postacią
  • Nowa gra do kooperacji...

Minusy:

  • ... niestety bardzo casualowa
  • Fabuła i kampania przypominają tryb hordy
  • AI towarzyszy na przeciętnym poziomie
  • Kiepski feeling broni
  • Walka z obcymi nie wywołuje emocji
Grzegorz Rosa
O autorze

Grzegorz Rosa

Redaktor
Ekspert w dziedzinie "kombinatoryki" w grach i zarazem człowiek, który wybrał drogę antagonisty. Nie boi się pisać treści niewygodnych dla innych. Specjalizuje się w publicystyce wszelakiej, krytykowaniu słabych gier, filmów, a nawet ludzi. Jako jedyny na świecie grał już w Wiedźmina 4...
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie