Terrifier 2 – recenzja filmu. Jedni wymiotowali, ja się śmiałem

Terrifier 2 - recenzja filmu. Jedni wymiotowali i mdleli, a ja się śmiałem
Filmy Recenzje

Terrifier 2 już na zawsze przejdzie do historii, głównie za sprawą omdleń, wymiotów i przybyłych do kin karetek. Czy faktycznie niezależny i tani w produkcji horror gore jest aż tak odrażający? Być może tak. Choć bywa także zaskakujący i zabawny. Damien Leone nie znalazł idealnego półśrodka w produkcji „sequela idealnego”, głównie dlatego, że niemiłosiernie długo każe na niego czekać.

Idąc do kina na horror, zazwyczaj oczekujemy czegoś, co sprawi, że się będziemy bać. Są też filmy gore, które do gatunku co prawda należą, ale ich głównym zadaniem jest raczej obrzydzenie widza. Terrifier 2 najwyraźniej spełnił swoje podstawowe zadanie, bo w mediach głośno jest o przypadkach omdleń czy wymiotów w kinach. Ile w tym prawdy, a ile zmyślnie nasyconego wymiocinami medialnego szumu? Tego nie wiem, ale wcale takie reakcje mnie nie dziwią. Tylko kto do cholery chodzi do kina na film ze skórowaniem ludzi po soczystym obiedzie? Tutaj nawet popcorn nie będzie nam potrzebny.

Terrifier 2 to nowa ikona kina grozy?

Damien Leone dał się poznać jako autor niezłego krótkiego metrażu The 9th Circle, w którym ukazał nam klauna Arta. To pierwszy raz, gdy święcący dziś triumfy demoniczny pół-mim trafił na język filmu. Reżyser chyba zrozumiał, że to właśnie ta enigmatyczna postać może okazać się kluczem do sukcesu i rozwinął ją do kolejnych obrazów, w tym „Masakry w Halloween” (czyli pierwszego Terrfiera). Ogółem, pod kątem kina gore i bezmyślnej jatki, było w tym to magiczne „coś”. Art faktycznie jest niepokojącą postacią, a jego zachowanie i stosunek do ludzi bardziej intrygują, niż przerażają.

O kontynuacji zrobionej za 250 tysięcy dolarów (czyli praktycznie za przysłowiowy „wpis do CV”) nie powinno być tak głośno. To w końcu trwający niemal 2,5 godziny slasher, zrobiony zgodnie z prawidłami gatunku. Krew i flaki tryskają radośnie na wszystkie strony, a reżyser nie ma granic przy pokazywaniu nam okrucieństw, do jakich zdolny jest Art. I dobrze. Tyle że jednak coś „pykło”, bo fani tak pokochali nowy obraz, że do kin przyciągnęli także „świeżaków”, którzy na taką dawkę gore przygotowani nie byli.

Świeżo po obejrzeniu pierwszej części absolutnie nie oczekiwałem tutaj niczego więcej jak jatki. Ba, tuż przed seansem „dwójki” na SplatFilm Festival publiczność dostała życzenia „porzygania się”, co uznałem za fantastyczny omen. Czy w końcu wyszedł film, który obrzydzi mnie do granic? Czy to moment, w którym moje trzewia przejmą nade mną kontrolę? Niestety nie, choć z pewnością warto obejrzeć Terrfiera 2, głównie dlatego, że jest to kawał solidnie zrobionego slashera dla fanów takiej obscury.

Jeszcze więcej mordowania

Terrifier 2 zaczyna się praktycznie od razu po zakończeniu „jedynki”. Znajomość może nie jest obowiązkowa, ale zdecydowanie pomaga od początku połapać się we wszystkim, co dzieje się na ekranie. A dzieje się niemało, bo już od pierwszych minut jesteśmy satysfakcjonowani wyjmowaniem gałek ocznych i innymi, równie uroczymi bluźnierstwami. Nagle fabuła przybiera dziwny ton, a do Arta dołącza młoda, podobnie popieprzona pomocnica. Sugeruje to, że doczekamy się rozwinięcia tutejszego lore, ale nie ma sensu liczyć na zbyt wiele odkrytych kart.

Leone jest świadom, iż siłą jego filmu jest enigmatyczność. Z czasem na ekranie dzieją coraz bardziej chore rzeczy, a niektóre mogą spowodować sporo pytań (szczególnie w końcówce). Odpowiedzi na nie może poznamy później, a może… nigdy? Świadomy zabieg, ale wolę nieco więcej konkretów, a nie tylko drobne haczyki, które starają się spinać mitologię w całość.

Sama fabuła nie grzeszy tutaj rozumem, ale czego innego spodziewać się po takim filmie? I tak czuję się mocno zaskoczony, bo scenariusz znacząco rozwija praktycznie każdą postać, a przede wszystkim główną bohaterkę, świetnie zagraną Siennę. Rzecz niespotykana w slasherach to duży akcent na relacje postaci, ale jest to też rzecz dość… zbędna. Za granicą obraz opisywany jest jako „epicki slasher”, bo trwa 2 godziny i 20 minut. Szczerze gratuluję reżyserowi postawienia na swoim i wydania od razu „wersji reżyserskiej”. Tylko że całość traci przez to dość sporo.

Przyszedłem tu patrzeć na flaki, a nie…

Gdyby 2 godziny i 20 minut wypchane były po brzegi groteską i wulgarnością – dla mnie bomba! Tutaj jednak akcja rozwija się powoli i po bardzo intrygującym początku akcja zwalnia niczym beznoga ofiara klauna Arta. Same dialogi napisano całkiem sprawnie, a gra aktorska jest w sumie klasykiem tego typu kina, więc nie jest tak źle. No ale Leone rzuca nam pod nogi nowe wątki, rozbudowuje postacie, a miejscami nawet sili się na lekko moralizatorski ton charakterystyczny zresztą dla wielu arthouse’owych horrorów. Może to ambitne podejście, ale z pewnością zbędne. 40-50 minut mniej i dostalibyśmy obraz przywodzący na myśl część pierwszą, ale ze znacznie smaczniejszym „głównym daniem”.

Chodzi, rzecz jasna, o gore. Przez długość całości mam wrażenie, że dostałem mniej, niż się spodziewałem, ale za to jak zaserwowane! Każda scena śmierci jest tutaj dopięta na ostatni guzik, a efekty specjalne stoją na o wiele wyższym poziomie. Dalej jest „gumowo” i „lejąco się”, ale sprawia to lepsze wrażenie. Jedna scena, będąca w zasadzie źródłem omdleń i wymiotów, może przejść do historii jako „cult classic” i nie ma się co dziwić. Nie jestem zwyrodnialcem, ale na jej finiszu szeroko się uśmiechnąłem.

W ogóle sporo tutaj jest tych uśmiechów i „radości”. Art za sprawą wcielającego się w niego Davida Howarda Thorntona zyskuje wyżyny ekspresji i nie wypowiada ani słowa. Jest to zarazem najbardziej przerażający, brutalny, a także zabawny element Terrifiera 2. Leone jeszcze w „jedynce” wykorzystywał komediowy potencjał klauna, ale tym razem jest on jeszcze lepszy. I być może ktoś zasłabnie na którejś ze scen i nie doświadczy kuriozalnej gestykulacji psychopatycznego mordercy. Szkoda, bo wiele może przegapić.

Nożem go… nożem!

Terrifier 2 też ma „coś”, czyli jakiś magiczny pierwiastek, zgodnie z którym obraz przemawia, choć teoretycznie nie wyróżnia się niczym od wielu innych, podobnych dzieł. Tym „czymś” może być przede wszystkim sam główny sprawca całego zamieszania. Art jest postacią już niemalże kultową, a sam film i tak zyska takie miano. Mało które dzieło niezależne może mówić o sukcesie i medialnym szumie niczym Blair Witch czy Paranormal Activity.

Osobną kwestią jest natomiast udźwiękowienie, a w zasadzie – muzyka. Jakże się zdziwiłem, gdy rozbrzmiały dźwięki prześwietnego utworu Boya Harshera „Pain”, a także The Midnight czy Powerman 5000. Ścieżka muzyki licencyjnej trafiła w moje gusta, stąd być może takie zaskoczenie i podziw, ale trzeba przyznać – dobór utworów idealnie pasuje do klimatu otaczającego film. W końcu większość akcji dzieje się tu w Halloween – noc zjaw i demonów. Mamy nie tylko sadystyczne mordowanie na ekranie, ale też halloweenową imprezę czy zwiedzanie zamkniętego, ponurego domu strachów. Oryginalna muzyka skomponowana przez Paula Wileya (znanego m.in. z występów z Marilynem Mansonem) perfekcyjnie otacza widownię 80s vibe’em i synthwave’owymi dźwiękami. Miodzio.

„Miodzio” nie jest jednak cały zestaw, który otrzymaliśmy. O ile poszczególne elementy gore świetnie sobie radzą samodzielnie, o tyle złączone z przesyconymi osobistymi historiami bohaterów i dialogami bez absolutnie żadnego znaczenia trochę się to rozmywa. Ja doskonale zdaję sobie sprawę, że Terrifier 2 powinien przede wszystkim szokować i po to powstał, więc w żadnym razie nie liczę nawet na rozbudowaną fabułę. Ś.P. krytyk filmowy Roger Ebert zawsze zestawiał to, co film zamierza sobą reprezentować z tym, co mu wychodzi. W tym przypadku ma być przede wszystkim “dewiacyjnie” i tak też bywa, ale bywa również przydługo, niepotrzebnie oraz, przede wszystkim, mniej „rzygogennie” niż sam bym tego chciał.

OCENA: 3/5

Plusy:

  • Ma być brutalnie i jest brutalnie
  • Świetna muzyka
  • Intrygujące, choć powierzchowne zarysowanie lore’u
  • Jak zwykle fantastyczny Art

Minusy:

  • Za długo!
  • Niepotrzebne rozwinięcie postaci i niektórych wątków
  • Nie porzygałem się 🙁
Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie