Star Wars Jedi: Survivor musi zrobić tylko jedną rzecz, aby z miejsca mnie zachwycić

Star Wars Jedi: Survivor i The Force Unleashed - grafika
Felieton PG Exclusive

Zapowiedź Star Wars Jedi: Survivor miło mnie zaskoczyła. Jako fan Gwiezdnych Wojen czekam jak zły (choć Fallen Order umiarkowanie mi się podobało) i liczę, że będzie to wyśmienita przygoda w moim ukochanym świecie. Znając Respawn raczej nie muszę się martwić o rozgrywkę, ale fabuła to już inna bajka…

Dawno, dawno temu w nie tak odległej galaktyce był sobie Kuba, który obejrzał całą sagę Gwiezdnych Wojen po kilkanaście razy, czytał wszystkie komiksy osadzone w uniwersum, jakie wpadły mu w łapy i zagrywał się nocami w Battlefronta 2 z 2005 roku. Wtem na horyzoncie pojawiło się Star Wars: The Force Unleashed, które wywróciło jego gwiezdnowojenny świat do góry nogami. “Ale jak to, Vader miał ucznia?” – pomyślał. “I to potężniejszego od wielu mistrzów jedi?! Łaaaaał!”. A potem przyszedł Disney, kupił LucasFilm wraz z LucasArts i wywalił The Force Unleashed z kanonu. Nie ma happy endu.

Starkillerze, wróć

Zanim zostanę oskarżony przez wielkich fanów oryginalnej trylogii o fanbojowanie zbyt potężnej postaci, która wywraca uniwersum do góry nogami, wspomnę tylko, że guzik mnie to obchodzi, a tak w ogóle to lubię prequele, Ostatni Jedi to najlepszy sequel, a Starkiller jest kozakiem tak jak szczupak królem wód. No, formalności mamy za sobą, możemy lecieć dalej.

Wiecie, czemu nie jestem fanem Fallen Order? Bo Cal Kestis to nudziarz bez wyrazu… a może to wszystkie inne postacie z gry po prostu są fajniejsze? Ciężko stwierdzić. Faktem jest jednak, że w moim mniemaniu daleko mu do Starkillera, który choć był zimny jak lód, jego potęga nadawała mu unikatowego charakteru. Momentami był wręcz abstrakcyjnie silny, co (w zasadzie słusznie) irytowało zatwardziałych fanów marki. Jak miałby się wpasować w podisneyowskie uniwersum, w którym zostało już niewiele miejsca na kombinowanie, szczególnie z tak potężnymi postaciami? Nie wiem. Imperatora wskrzesili, to i z tym sobie jakoś poradzą.

Choć to tylko myślenie życzeniowe, wierzę, że Starkiller z TFU prędzej czy później powróci do uniwersum Gwiezdnych Wojen. Ba, rozważano nawet wprowadzenie go do serialu Rebels w roli inkwizytora, ale ostatecznie z pomysłu zrezygnowano i trudno się dziwić… A co gdyby pojawił się w Star Wars Jedi: Survivor?

Star Wars Jedi: Survivor może sobie pozwolić na małe zamieszanie

Nie chodzi mi tu o przywrócenie obu części The Force Unleashed do kanonu, bo to już chyba niemożliwe, ale gdyby tak choć część scenariusza została uznana za zgodną z uniwersum? Wiecie, Starkiller idealnie sprawdzi się jako inkwizytor i można mu zapomnieć rozbicie imperialnego Star Destroyer’a. Na pewno dałoby się coś wykombinować, aby całość się jako tako kleiła. Fallen Order wprowadziło przecież szereg świeżych wątków, a gwiezdnowojenne seriale z Disney+ pokazują, że nawet zupełnie nowe opowieści z czasem zaczną się przeplatać z losami znanych już fanom postaci. Nie wierzę, że Jedi: Survivor nie pokusi się o duże cameo, a gdyby był w nim Starkiller, piałbym z zachwytu i cała gra z automatu stałaby się dla mnie lepsza.

A co jeśli Starkiller nie powróci w Jedi: Survivor ani w żadnej innej grze/filmie/serialu/sztuce teatralnej? Nie zdziwi mnie to, a więc nie będę specjalnie rozczarowany. Moje fanowskie serce przetrwało Jar Jar Binksa i sklonowanie Imperatora, więc również brak Starkillera jakoś przeboleję. A Star Wars Jedi: Survivor i tak ogram, bo nawet nudziarz Kestis staje się fajniejszy, kiedy dzierży w dłoni morderczą świetlówkę.

Jakub Stremler
O autorze

Jakub Stremler

Redaktor
Popkulturowy kombajn lubujący się w literaturze weird fiction, filmowych horrorach, dobrej muzyce i grach wszelkiego rodzaju. Po godzinach studiuje game design i pielęgnuje pasję do sportu.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie