Patrzę na kalendarz premier gier na luty i już mam doła
Sprawdziłem premiery gier na luty 2022 roku i na początku pojawiła się radość. Chwilę później konsternacja. Na końcu zdałem sobie sprawę, że luty zapowiada się wybitnie dobrze i to źle.
No ale zaraz – „dobrze” to chyba dobrze, nie? No, nie do końca. Tym bardziej że ostatnio skusiłem się na zakup Nintendo Switcha ze względu na Ring Fit. W końcu będę miał fajną motywację do ćwiczeń! Oczywiście początkowo myślałem, że jestem geniuszem i wpadłem na świetny pomysł, ale szybko zdałem sobie sprawę, że jestem jednak skończonym kretynem. Switcha kupiłem, ale skorzystania z Ring Fita pewnie nie doczekam się przez dłuższy czas, bo liczba ciekawych tytułów ekskluzywnych na tę platformę mnie przytłoczyła. Postanowiłem je nadrobić, ale dopiero później przypomniałem sobie, że luty to zazwyczaj najgorętszy okres roku. Mario i Link zapewne zaczekają, połowy nowych gier nawet nie uruchomię i ostatecznie skończy się na bieganiu po olbrzymiej mapie Elden Ring… albo po prostu wrócę do CS-a, czyli ekwiwalentu „chrzanienia tego wszystkiego i wyjechania w Bieszczady”.
Co za dużo to niezdrowo
Nie zrozumcie mnie źle – to świetnie, że tyle ciekawych pozycji w końcu ujrzy światło dzienne. Ostatnio panowała spora posucha w tej kwestii. Problem pojawia się, gdy zaczniemy matematyczne obliczenia. Liczba premier dzielona przez czas równa się… no nie, niczemu się nie równa. Zdaję sobie świetnie sprawę, że „kupka wstydu” to przywar niemal każdego gracza, a intensyfikacja premier w danym okresie potrafi przytłoczyć. Problemem absolutnie nie jest liczba gier, a czas, jaki mamy do wykorzystania, aby pogłębiać jedno z naszych ulubionych hobby.
No to co my tu mamy? Już za parę dni wychodzi jeden z największych hitów tego roku, czyli Dying Light 2 od Techlandu. W „jedynce” spędziłem naprawdę sporo czasu, a producent udowodnił, że potrafi dostarczyć wielu argumentów za powrotem do gry, nawet gdy się ją ukończy. Nie dam się jednak złapać w tę pułapkę drugi raz! Kosztem ukończenia God of War na PC zdecydowałem się odstawić DL2 na „kupkę wstydu”.
W tym pokoju nikt nie usłyszy waszego krzyku
Swoją drogą – u mnie nazywam to raczej „pokojem żałoby”. Za każdym razem, gdy tam wchodzę, wita mnie ledwo żywy, 80-letni Geralt.
– Ale zaraz, przecież już cię ukończyłem – rzucam w jego kierunku.
– Hrr… Krew i wino… Serca z kamienia… – wycedza przez zżółknięte zęby.
Tuż za nim – cała kolejka innych postaci. Teraz dołączyli do nich także bohaterowie gier Nintendo (dzięki, Switch!). Wrzucam więc DL2 na środek i uciekam przed obślizgłymi łapami gier, z którymi nie miałem jeszcze przyjemności obcować i wiecznie odkładam to w czasie. Coś musi zostać poświęcone, abym znalazł chwilę na „życiowe czynności” i nadrabianie aktualnych hitów, prawda?
Chwilę później możemy doczekać się premiery Crossfire X. Tytuł sam w sobie nie interesowałby mnie aż tak, gdyby nie fakt, iż za kampanię odpowiada Remedy. To twórcy jednych z moich ulubionych gier! No żesz… Z pewnością zacznę grać, aby później, ukradkiem, dorzucić resztę gry do „pokoju żałoby”. Zrobię to w nocy, może biedny Geralt będzie już spał…
Tyle gier, tak mało czasu
W lutym ma wyjść kolejny hit tego roku, czyli Horizon Forbidden West. Z dziennikarskiego obowiązku – powinienem ograć. Jak dobrze jednak, że nie mam PlayStation! Inaczej będę gadał, gdy doczekamy się konwersji na PC, tak więc nie powinienem cieszyć się zbyt wcześnie.
22 lutego wychodzi Sifu, niezależna pozycja, która aż prosi się o ogranie. Stosunkowo realistyczne sztuki walki w grze wideo i starzenie się jako mechanika gry? Brzmi fajnie, ale, podobnie jak protagonista, zestarzeję się z tysiąc razy, zanim ujrzę napisy końcowe. Miejsce u boku Geralta i innych murowane. Z ciekawszych premier możemy spodziewać się interesującego horroru Martha is Dead, kolejnej części serii GRID, a także Total War: Warhammer III. Na końcu – objawienie. Jedyna produkcja, którą jestem pewien, że nie odłożę na później. Oto bowiem z niebios spadnie na nas Elden Ring, które ma potencjał na grę roku nie tylko u redakcyjnego kolegi, ale i u mnie. Skoro produkcja wychodzi jednak dopiero na koniec miesiąca, to dlaczego wcześniej nie zainteresuję się innymi pozycjami? Z prostego powodu – muszę w lutym ogarnąć wszystko to, czego nie ogarnę w marcu, bo… Elden Ring, no.
„Ostrożnie! Premiery gier na luty 2022 mogą wymagać podróży w czasie”
Powyższy komunikat powinien znajdować się w kalendarzu każdego gracza, który również chciałby doświadczyć jak najwięcej wciągających historii, ale zwyczajnie nie ma na to czasu. To dość zabawne, że po dość biednym okresie świąteczno-noworocznym dostajemy z liścia aż tyle ciekawych pozycji. Bardzo cieszę się, że branża „odżywa” i wielu z nas w końcu zagra w oczekiwane od dawna gry. Problem nie leży po stronie wydawców (ciężko mieć im za złe wydawanie hitów w odpowiednim czasie), a… czasu. Świdrującym wzrokiem patrzę się na kalendarze, zegary i inne wyznaczniki upływających chwil. Pojedyncza doba wydaje się zdecydowanie za krótka, aby przejść interesujące nas gry, spotkać się z przyjaciółmi, pracować, iść pobiegać, ugotować rosół, kupić nowe ubrania czy wyjść morsować (hej – nie oceniam!). Problem znany od zarania dziejów wydaje się jeszcze dotkliwszy w erze technologii i, no właśnie, gamingu.