“Prawdziwy gracz”, czyli jak producenci i media zrobili z graczy idiotów
Kto może nazywać siebie prawdziwym graczem? Najwyraźniej nie wszyscy, bo producenci sprzętu, gadżetów i przedstawiciele mediów stworzyli już dla nas klasyfikację.
Co trzeba mieć i jakie gry trzeba znać, by móc z dumą nazywać siebie prawdziwym graczem? To pytanie jest moim zdaniem dość podchwytliwe. Bo czy istnieje jakaś klasyfikacja, która pozwala wznieść niektórych pasjonatów gier ponad zwykłymi użytkownikami? A jeśli istnieje, czy jest ona graczom tak bardzo potrzebna? Czy nie potrafimy rozmawiać o swoim hobby, wspólnie dzielić się doświadczeniami i tworzyć własne opinie, bez wzajemnego szufladkowania? Całkiem sporo pytań, jak na wstęp do rozpoczęcia dyskusji, ale wcale nie musimy znać na nie odpowiedzi. Z pomocą przychodzą producenci urządzeń komputerowych, dedykowanych gadżetów i media (od których w tym temacie chciałbym się oddzielić).
Zgadza się, ktoś “mądrzejszy od graczy” wymyślił definicje, która pozwala bezpośrednio wskazać ambasadorów gamingu. Jak ona brzmi? Kupuj najlepszy sprzęt, akcesoria, produkty oznaczone specjalną metką i z miejsca dołączysz do tzw. elity. Oczywiście droga ku sławie nie jest przeznaczona dla wszystkich, bowiem najlepszy towar, według wspomnianych “profesorów”, jest przeważnie bardzo drogi. W zależności od charakteru przedmiotu często musimy zapłacić od kilkuset do kilku tysięcy złotych więcej. Ok, kogo stać, ten nie będzie patrzeć na cenę, ale czy faktycznie bez tego luksusu nie można stać się prawdziwym graczem? Przecież bywa tak, że znajdziemy urządzenia do komputera lub konsoli, które oferują niemal identyczną technologię i funkcje jak sprzęt dla bogaczy – tylko są inaczej nazwane.
Na potwierdzenie tych słów prezentuje kilka przykładów, gdzie popularne hasło stanowi dość ważne przesłanie w kontekście polecanych produktów.
Więc jeśli na biurku lub pod jego blatem nie mam żadnego urządzenia, które jest sygnowane tym hasłem, to mogę zapomnieć o tytule szlacheckim? Tak sugerują nagłówki i teksty reklamowe producentów. Jednak sam problem nie polega na tym, że w oczach producentów stajemy się mniej interesującą grupą klientów. To bardziej kłopot występujący w obrębie społeczności graczy. Takie porównania mogą prowadzić do tworzenia pewnych barier, ba nawet do wszczynania wojny identycznej jak w starciu fanów PS i Xbox. A to jest rywalizacja moim zdaniem całkowicie niepotrzebna. Sformułowanie “prawdziwy gracz” nie powstało może po ty by dzielić nas na obozy, a by wzmocnić przekaz oferowanego produktu. Ale po części ma negatywny wpływ. Co innego można było napisać w tytule? Sprzęt dla krezusów, bogaczy, chwalipiętów? Dodanie elementu prawdziwości do jakiegoś zjawiska lub w tym przypadku grupy znaczeniowej ma większą wartość marketingową, ale ta mija się z tytułową prawdą i bardziej szkodzi niż pomaga.
Prawdziwy gracz to zwrot działający jak magnes
Może to zbyt odważne stwierdzenie, ale mam wrażenie, że zarówno producenci jak i media robią z graczy idiotów. Szczególnie z osób młodych, które dopiero wyrabiają sobie zdanie nt. postrzegania rzeczy materialnych. Jeśli teraz zostaną zaszczepieni bełkotem, to w przyszłości staną się ofiarami własnej głupoty. Chyba na tym nie polega wychowywanie, prawda? Ale producentom w to i graj… Wystarczy spojrzeć jak niektóre firmy wykorzystały patent na gracza tworząc linie produktów dedykowanych właśnie tej grupie. Przykładów jest całkiem dużo.
Na pierwszą nóżkę napoje energetyczne (JUICY GAMING KAPITAN GENESIS, BlazBlue Mana Portion, LevelUp) a na drugą odżywki (X-Gamer Hyperbeast, Razer Respawn, X-CFX Pro Gamer). Co w nich jest tak szczególnego, że podpięto je pod produkty dla graczy? A no nic, ot kolejna porcja chemii i kofeiny, od której bardzo łatwo można się uzależnić. Wymienione produkty mają pobudzać i pozwalać szybciej regenerować siły do kolejnych rozgrywek – i jest to niby bezpieczna forma przywracania sprawności. Aczkolwiek czy aż tak bardzo bezpieczna? Zdania są podzielone. W środowisku lekarskim uzależnienie od kofeiny postrzegane jest czasem jako sposób na pewną osteoporozę i bezsenność. Toteż, gdy odpływają z nas siły witalne, chyba lepiej postawić na naturalne rozwiązania, jak zdrowy sen lub krótką drzemkę.
Konkurencja ma inne zdanie w tym temacie… Po zachodniej stronie globu Boss Level Labs stworzył tabletki o intrygującej nazwie “Godmode“. Nie powiem, nazwa bardzo chwytliwa. Czy po nich gracze staną się bogami gamingu? Autorzy tego dzieła obiecują wzrost koncentracji i zmniejszenie czasu reakcji, więc nie byle co. Cóż… specyfik ten raczej nie nosi znamion boskości. To tylko kolejny produkt o właściwościach zwykłej kawy. Ale twórcy podważają te spiskowe teorie, posiłkując się opiniami (opłaconych) klientów. Pomijając fakt genialnej idei na zrobienie z graczy frajerów, czy nieśmiertelność w grach byłaby czymś, za co warto zapłacić?
Używałem go do rzeczy powiązanych z grami, ale wtedy zacząłem dostrzegać korzyści nakładające się na koncentrację w trakcie programowania – Dennis Delgado, programista
Najnowszy hit to guma do żucia Razer, która rzekomo powstała po “rozległych pracach badawczo-rozwojowych. Podobnie jak w powyższych tabletkach, gamingowy charakter gumy wynika z tych samych, niezwykłych korzyści. A to wszystko udało się osiągnąć poprzez włożenie do listków witaminy B i ekstraktu z zielonej herbaty. Ekhm… no ja się nie dziwię, dlaczego ich prace nad tym produktem trwały tak długo. Cud techniki inżynieryjnej i biomedycznej to mało powiedziane.
Ładnie to tak wykorzystywać naiwność graczy? Rzucę może frazesem stary jak świat, ale w przestrzeni wielkich biznesów nie ma miejsca na skrupuły. Zabrzmi to może nie na miejscu, ale gracze będą dojeni jak krowy. Będzie to trwać tak długo, aż zorientują się, że mogą uwolnić się od maszyny, do której notabene sami się podłączyli. Mam nadzieję, że ten dzień jest bliski i wreszcie przestaniemy ślepo wierzyć we wszystko, co mówią nam producenci. Są osoby, które za wszelką cenę chcą być na czasie, ale to jednocześnie synonim dla bycia idiotą.
Między prawdziwym graczem i bogatym graczem można postawić znak równości
Tymczasem w gąszczu produktów, będziemy musieli walczyć także z dziennikarską śmietanką i agencjami PR. To właśnie ich przedstawiciele przedłużają żywotność tego stwierdzenia. A jest ono krzywdzące także w kontekście jego etymologii. Prawdziwy gracz to etykieta, która oznacza, że ktoś jest prawdziwy i naprawdę gra w gry. Krótko pisząc, nie udaje kogoś kim nie jest. Ale zaraza, jeśli odpalam sobie gierkę na słabszym komputerze, nie mając na głowie słuchawek Razera a jedynie podłączone do gniazda głośniki wolnostojące firmy No Name, to znaczy, że jestem w swoim hobby sztuczny? To, że nie mam czasu grać każdego dnia i przez to mam ograniczone możliwości poznania nowych tytułów, obniża moją wartość wśród lepiej usytuowanych znajomych? No hola, to chyba coś jest nie tak… Przecież to tak, jakby powiedzieć o żyjącej osobie, że jest nieprawdziwa.
A jeśli “prawdziwy gracz” powstało w wyniku złego dobrania słów, to może warto zrobić korektę i wstawić coś innego, pojęcie odnoszące się do logiki a nie marketingowego wymysłu. Do cholery, kto bardziej leniwy niech wstawi chociaż cudzysłów. Może się zdarzyć, że ktoś miał na myśli profesjonalnego gracza, a wręcz maniaka, który nie robi nic innego tylko siedzi w grach. Zgoda, ale i w tym przypadku, czy nie lepiej napisać po prostu: “dla profesjonalnych graczy, e-sportowców”. Dzięki temu nikt nie poczuje się gorszy, gdyż taki zwrot segreguje osoby pod względem umiejętności a nie majętności. Słowo “prawdziwy” w rozumieniu mediów to nic innego jak “bogaty” gracz, który na widok czegoś nowego nie zawaha się wydać więcej. Może czas zacząć nazywać rzeczy po imieniu.
Prawdziwego gracza nie określają urządzenia na biurku, a uczucia jakimi darzy gry
Samemu w przeszłości popełniałem ten sam błąd, próbując uatrakcyjnić swoje teksty. Do dziś zastanawiam się, czy liczba ich wyświetleń wzrosłaby czy zmalała bez “prawdziwego gracza”. Koniec końców to chyba nie jest najważniejsze, dlatego i dla mnie jest to rachunek sumienia i chęć pokazania Wam czegoś, z czym pewnie mieliście już do czynienia. W mediach nie zawsze wszystko jest czarno białe, a często podlega pod reguły występujące w wielu obszarach, nie tylko w sieci.
Morał tej historii jest taki, by bardziej przejmować się własnym zdaniem niż innych. By oceniać swój sprzęt do grania i swoje hobby osobistą, a nie cudzą miarą. Prawdziwy gracz to taki, który nie piętnuje innych za to co ma na biurku, a potrafi cieszyć się i dzielić z resztą społeczności tą pasją, jedyną w swoim rodzaju.