Nominacje do Oscarów 2022. Wielu dobrych filmów brakuje na liście
Poznaliśmy nominacje do Oscarów 2022 i tym razem Akademia postawiła na wszystko to, czego się spodziewaliśmy. Problem w tym, że osobiście spodziewałem się niespodziewanego. I jak mam się teraz czuć?
Gala wręczenia Oscarów to niezwykle ważny temat dla każdego entuzjasty kinematografii. Zazwyczaj jednak wywołuje skrajnie zimne emocje i pozytywny odbiór słychać co najwyżej ze strony twórców nominowanych pozycji. Co roku fani kina z całego świata wspierają się we wspólnym narzekaniu na uwzględnione filmy. Kino artystyczne czy gatunkowe praktycznie nie istnieje, choć czasami dorzucanych jest parę nominacji, aby uspokoić kinomanów z nieco bardziej wysublimowanym i specyficznym gustem. I w tym roku sytuacja jest o tyle kuriozalna, że nominowano praktycznie wszystkie „bezpieczne” filmy, ale właśnie być może wręcz zbyt “bezpieczne”? No bo “Belfast” jako kandydat na najlepszy film 2021? Serio?
Ordynarny ukłon w stronę tłumu
Oj, już słyszę otwieranie noży w kieszeniach fanów obrazu Kennetha Branagha. Ja rozumiem, że “Belfast” to „piękna opowieść o dorastaniu w latach 60. XX wieku”, ale to także wrzucenie do jednego wora wszystkich klisz mających usatysfakcjonować widza, nieoferująca w zamian nic oprócz rzutu w mordę ciężką tablicą z napisem „sentyment jest, teraz płacz”. No i naprawdę dobry „Nie Patrz w Górę” jako potencjalnie najlepszy film roku? Doceniam scenariusz i reżyserię, ale ciężko obronić całokształt. Albo po prostu wymagam za dużo…
Trochę kłują braki paru filmów, które na liście powinny się znaleźć. „Zielony Rycerz. Green Knight” przewodzi w moim osobistym głosowaniu najlepszego filmu roku. Prześwietny obraz na podstawie legend arturiańskich należy do tych bardziej wymagających filmów, ale w zamian może dostarczyć naprawdę wiele. Na tyle, że widziałem go w potencjalnej nominacji w kategoriach „najlepszy film”, „najlepszy reżyser”, „najlepszy scenariusz adaptowany”, „najlepsze zdjęcia” i, przede wszystkim, „najlepsze kostiumy”. Zamiast niego, w tej ostatniej kategorii mamy „Zaułek koszmarów”, „West Side Story” i „Diunę”, które mogłyby spokojnie stamtąd wylecieć. Warto byłoby docenić najlepsze fantasy, jakie dostaliśmy w ciągu wielu lat.
Olbrzymim niewypałem jest także totalny brak „The French Dispatch” . Wes Anderson to jeden z najbardziej charakterystycznych twórców, którego praktycznie każdy film powinien mieć z góry zaklepane miejsce w kategorii „najlepsze zdjęcia”. Zamiast tego mamy przynajmniej „Tragedię Makbeta” oraz „Diunę”, czyli obydwa filmy, które w każdym kadrze wyglądają niemal jak dzieła sztuki. Moją kontrowersyjną propozycją jest „Ostatniej nocy w Soho”, czyli stosunkowo prosty film, ale nagrany cholernie intrygująco. I tym samym otwieramy…
Kącik niepopularnej opinii
Witam w moich skromnych progach, to tutaj wytłumaczę Wam, dlaczego piszę artykuły w internecie, a nie stoję na mównicy przy ludziach. Myślicie, że „Ostatniej nocy w Soho” w kategorii „najlepsze zdjęcia” to przegięcie? To co powiecie na… wywalenie z „najlepszej aktorki pierwszoplanowej” Nicole Kidman z „Being the Ricardos” (kto to w ogóle ogląda?) i umiejscowienie tam… Annabelle Wallis z „Wcielenia”? Ale że źle zagrała i ogółem była totalnym drewnem? No tak, dokładnie tak miało być. Chciałbym, aby Akademia skierowała się w kierunku zrozumienia konwencji, a nie tylko doceniania wszystkiego, co jest tak dobre, że aż oczywiste. James Wan zrobił koszmarnie tandetny horror giallo, będący odą do całego gatunku. A Wallis zagrała tak źle, że aż przekonująco.
Nicolas Cage… ach, Nicolas Cage. “Świnia” kreowała się na “świńskiego” Johna Wicka, ale wyszedł artystyczny dramat jednego, pogrążonego w cierpieniu aktora. Jak dla mnie Cage nigdy nie był tak dobry. Jego brak na liście „najlepszy aktor pierwszoplanowy” jest nie tyle niedopatrzeniem, ile absolutnym nieporozumieniem. Dajcie mi numer do „gości od Oscarów”, ja im zaraz dam!
W kategorii „najlepszy film nieanglojęzyczny” znajdziemy parę fajnych pozycji („Drive My Car”!), ale brak „Titane” mocno godzi w reżyserskie i scenariopisarskie umiejętności Julii Docournau. Po świetnym „Raw” stworzyła kolejny eksperyment, tym razem łączący pornograficzną miłość do motoryzacji z transhumanistyczną krucjatą przeciwko… no nie wiem, wszystkiemu chyba. Perełka kina w najczystszej postaci, choć nieco obsmarowania olejem silnikowym i dziwnymi wydzielinami, którym nie chciałbym się przyglądać. Oscary – wstydźcie się!
Jest tak dobrze, że aż niedobrze
Jeszcze żyję, więc usprawiedliwię się w kwestii Oscarów, twierdząc, iż “jest dobrze”. Nie, serio, jak pisałem na samym początku – w większości kategorii jestem w stanie zgodzić się z nominacjami, bo postawiono na dość „bezpieczne” filmy, które w większości są faktycznie bardzo dobre. Moje powyższe narzekanie w istocie odzwierciedla przemyślenia na temat niektórych nietrafionych propozycji. W tym roku jednak nie mam zbyt dużo powodów do czepiania się. Sam jestem tym nieźle zaskoczony.
Gdzieniegdzie powsadzałbym parę wyjątkowych filmów, które wywarły na mnie olbrzymie wrażenie. Jako przykład mam choćby „C’mon C’mon” (wiadomo, że Phoenix nie dostał nominacji, bo niedawno wygrał za „Jokera”). Niemniej obrazy pokroju „Diuna”, „Licorice Pizza” czy „Psie pazury” są naprawdę wartymi uwagi filmami, które zasłużenie doceniono. Nominacje do Oscarów nigdy nie zadowolą wszystkich, ale w tym roku okazały się wyjątkowo pokojowe.