Tak powinien wyglądać remake Max Payne 1 i 2. Okiem fana
Odpalenie dziś Maxa Payne’a nie niszczy naszych wspomnień sprzed lat. Oprawa może i kłuje w oczy, ale rozgrywka praktycznie nie zestarzała się ani trochę. Czy w ogóle jest sens ruszać cokolwiek oprócz grafiki?
Odświeżanie klasycznych serii gier to zawsze karkołomne przedsięwzięcie. Może się ono skończyć jak choćby z Resident Evil 2, które po dziś dzień stanowi wzór remake’u idealnego. Wtedy fani gry są pocieszeni, a sama produkcja zachęca do siebie nowych graczy. Istnieją też abominacje pokroju Grand Theft Auto The Trilogy, czyli gry stworzonej ani dla fanów, ani dla nowych graczy… W sumie to dla nikogo.
Remedy ogłaszając powrót do swojej najznamienitszej serii, pozornie mogłoby spełnić pragnienia fanów spragnionych kolejnych przygód zatroskanego detektywa. Łatwo jednak się wyłożyć, jeżeli deweloperzy nie zadadzą sobie pytania „czego tak naprawdę chcieliby fani?”.
„Oto nadchodzi bestia! Nazywa się Max Payne”
Z racji tego, że mogę określić się „fanem” gier od Remedy, pokuszę się o odpowiedź na powyższe pytanie. Fani najpewniej nie oczekują zbyt wiele, bo cała seria zestarzała się głównie grafiką. Instalując na dysku komputera „jedynkę” lub „dwójkę” nie narażamy się na totalnie zniszczenie wyidealizowanych wizji gry, jaką zapamiętaliśmy. Pod względem rozgrywki to wciąż stary, dobry Max, któremu wiele współczesnych gier akcji może czyścić buty. Remedy to mistrzowie w swoim gatunku i perfekcyjnie przełożyli na język gry komputerowej chwytającą za serce fabułę, genialny klimat spowitego mrozem Nowego Jorku w stylu noir oraz ponadczasowe elementy rozgrywki. Do tego ten główny bohater! Max to ikona, nawet jeżeli w 2001 roku zdobiło ją lico roześmianego Sama Lake’a, absolutnie niepasujące do reszty.
Dlatego też bez problemu wyobrażam sobie sytuację, w której remake’i dwóch pierwszych odsłon serii szczycą się wyłącznie dzisiejszą grafiką, a mimo to fani je uwielbiają. Jestem w stanie pokusić się o twierdzenie, że ruszenie czegokolwiek poza oprawą może skończyć się sporym hejtem ze strony graczy. Remedy więc sporo ryzykuje – to nie zupełnie „niedzisiejszy” Resident Evil 2, który po prostu musiał zostać zmieniony. To także nie pierwszy Dead Space, który aż prosi się o wzbogacenie o elementy, zwłaszcza fabularne, obecne w późniejszych częściach. To przecież Max Payne! Nie przyda mu się nic więcej oprócz paru nowych opakowań prochów przeciwbólowych i wytartego z krwi skórzanego płaszcza.
„Miał łeb do tego interesu, ale brakowało mu jaj, żeby grać poważnie”
Szczerze wierzę w Remedy, a niemal każda ich produkcja piastuje zaszczytne miejsce w panteonie najlepszych gier, w jakie grałem. Ufam im i choć przyznałem, że seria Max Payne nie potrzebuje nic więcej oprócz nowej oprawy, ciekaw jestem, co innego mogłoby się w niej zmienić. Tutaj być może narażę się na ostracyzm ze strony fanów, ale totalnie nie widzę remak’ów rzucających nam w twarz tych samych kart komiksu jako przerywników fabularnych. Rockstar Games poradziło sobie z tym świetnie. Wiedzieli przecież, że to już nie te czasy, że graczom wystarczy parę plansz opisujących fabułę. Połączyli klasyczne sceny „w ruchu” z montażem opierającym się na komiksach. Jak dla mnie – wyszło bezbłędnie i ten sam zamysł sprawdziłby się w przypadku odświeżenia pierwszej i drugiej części.
Fabularne zmiany nie wydają się aż tak istotne, ale nie obraziłbym się za dodanie pewnego rodzaju „mostu” pomiędzy „dwójką” a „trójką”. Chętnie zapoznałbym się z jakimikolwiek detalami, które mogłyby wyjaśnić to, co bohater robił przez cały ten czas. Fabularny okres pomiędzy tymi częściami to bodajże jakieś 9 lat, więc całkiem sporo czasu. Nie uwierzę, że jedynym zajęciem Maxa było chlanie w barze, choć wiele niestety na to wskazuje.
“Chciał dokupić garść piasku do klepsydry, która odmierzała jego czas… Ale ja nie sprzedawałem piasku!”
Obawiam się też projektu niektórych poziomów, które mogą dziś stanąć nam archaiczną ością w gardle. W 2001 roku osławiony level z podążaniem krwawymi śladami w rytmie płaczącego dziecka robił ogromne wrażenie. Remedy jednak udowodniło przy okazji choćby Control, że ich kreatywność nie zna granic. Obecnie pracują również nad Alanem Wake’iem 2, który ma być pełnoprawnym horrorem.
Traumatyczny fragment z pierwszej części Maxa zasłużył więc na znaczne zmiany tak, aby wydawał się naraz obcy i znajomy. W końcu to w tym momencie wielu fanów zrozumiało, z jaką produkcją mają do czynienia. Niech legendarny poziom zyska więc nie tylko lifting wizualny, ale również przestraszy nas jeszcze bardziej. W „dwójce” też znalazła się wyjątkowa sekcja, która również zasługuje na potraktowanie jej w zupełnie nowym stylu.
“Szczęście okazało się dziwką, a ja klientem bez portfela”
Czy gracze dziś faktycznie docenią produkcję, która oferuje w zasadzie samo tylko strzelanie? Nie wiem czy naturalna ewolucja gatunku gier akcji nie wymusi na Remedy pokuszenia się o więcej zmian. W końcu ileż można strzelać do gangusów, nawet jeżeli jest to zrealizowane perfekcyjnie? Choć uwielbiam Maxa Payne’a 3 i uważam, że deweloperzy powinni mocno z niego czerpać, z czasem gra i tak zaczynała dość mocno męczyć. Jest to jednak naturalny problem gier fińskiego dewelopera – Quantum Break i Alan Wake cierpiały na to samo. Control pokazał, że twórcy mają sporo niespodzianek w rękawie, ale czy Max Payne jest dobrym miejscem na ich zastosowanie?
Czegokolwiek byśmy nie dostali – nie będę narzekał. Historia o wymiętoszonym przez życie detektywie to coś, czego powinien doświadczyć każdy gracz, a powstanie remake’ów to idealna ku temu okazja. Jeżeli twórcy zachowają klimat z pierwowzoru, a gra nie zbezcześci naszych wspomnień bugami czy problemami technicznymi – kupuję to. Oczekuję też, że fani zaufają twórcom, którzy mają talent do tworzenia wyjątkowych gier. Zbytni nacisk społeczności może negatywnie wpłynąć na ich pracę i odbić się czkawką na samej jakości produkcji. Jeżeli za rok lub dwa dostaniemy pierwsze materiały z remake’u i okażą się inne, niż fani oczekiwali, polecam im wziąć trochę proszków przeciwbólowych na ból wiadomo czego i zaczekać na ostateczny rezultat. Remedy może ugiąć się wyłącznie pod ciężarem własnych ambicji.