GTA Trilogy The Definitive Edition – fani powinni trzymać swoje oczekiwania na wodzy

GTA The Trilogy Remastered
Felieton

To było do przewidzenia. Rockstar zapowiadając odświeżenie trzech kultowych części GTA, tylko potwierdził ciągnące się miesiącami plotki. Wielu graczy wydaje się błędnie zakładać, że dostanie to, na co czekało.

Ej, nie zrozumcie mnie źle – uwielbiam serię GTA. Mam na koncie praktycznie każdą część (w tym poboczne, wydane m.in. na PSP) i bardzo cenię sobie „filmowe” aspiracje Rockstara w opowiadaniu wspaniałych historii. Problem w tym, że naprawdę cieplej przywitałbym remake Bully albo jakieś fabularne DLC do RDR2…

Odświeżone GTA będzie grywalne głównie dla starych wyjadaczy

Znamy to z autopsji. Legendarny tytuł cenionego studia zostaje zapowiedziany w „odświeżonej” wersji. Wielu fanów cieszy się, nawet jeżeli to tylko zwykły remaster, a nie pełen remake. Gra wychodzi. I na końcu… nie jest dobrze. Albo zauważalnych zmian nie ma wcale, albo są, tylko totalnie psują jakiekolwiek doświadczenie z tytułem. Crysis Remastered, Warcraft III Reforged czy Silent Hill HD Collection to świetne przykłady. I nie twierdzę, że tak samo będzie z GTA po liftingu – w tym przypadku Rockstar może naprawdę stanąć na wysokości zadania i zaoferować perfekcyjnie dopracowany tytuł (ekhem). Twierdzę natomiast, że fani powinni trzymać swoje oczekiwania na wodzy.

Krótko po oficjalnej zapowiedzi zremasterowanej edycji trzech pierwszych trójwymiarowych odsłon GTA, skierowałem się na różnego rodzaju fora internetowe, aby zasięgnąć opinii internautów. Byłem ciekaw, co na ten temat sądzą inni. W końcu przecieki okazywały się swego czasu robić furorę na takim Reddicie. I nie zawiodłem się.

Remaster czy remake?

Wielu fanów najpewniej błędnie rozumie ideę remasterów. Wiadomo wszak, że to powszechny problem. Z góry muszę Was rozczarować – pytania pokroju „ciekawe, jaka będzie skala zmian” nie mają tutaj racji bytu. Dostaniemy dokładnie te same kultowe pozycje, w jakie zagrywaliśmy się za dzieciaka, z (najpewniej) dostosowaną do współczesnych standardów rozdzielczością, drobnymi poprawkami błędów i liftingiem tekstur oraz ulepszonym sterowaniem. Jeżeli deweloperzy pokażą niedługo znacznie upiększone gry, naruszające granicę remaster/remake, najpewniej będę musiał napluć sobie w brodę.

Na ten moment jestem w pełni przekonany, że GTA: The Trilogy – The Definitive Edition (Director’s Cut Special Edition GOTY Version) powstaje z dwóch powodów i żadnym z nich nie jest chęć pokazania legendarnych produkcji nowemu odbiorcy w odświeżonej oprawie. Po pierwsze – fani. Starzy wyjadacze cyklu z łezką w oku będą mogli na swoim PlayStation 5 w wysokiej rozdzielczości zwiedzić jeszcze raz, po tylu latach, szpetne już dziś Groove Street. Drugim powodem jest po prostu umożliwienie posiadaczom nowych konsol zakupu gier, które faktycznie powstały z myślą o nowej generacji (w sensie konwersji), a nie są tylko wiernymi kopiami z PS2. Dość powiedzieć, że nowe-stare GTA mają wyjść także na… urządzenia mobilne. No cóż, fajnie było marzyć, prawda?

Sam bardzo chętnie przyjąłbym remake dowolnej części arcydzieł Rockstara. Studio nie ma niestety czasu na takie „zabawy”, gdyż zajęci są GTA VI(-CE CITY, proszę) i być może jeszcze innymi projektami, o których w ciągu kolejnych 50 lat usłyszmy. Chyba że któryś z zewnętrznych deweloperów podjąłby się tego zadania.

Cena za nostalgię

No dobrze, przytemperowaliśmy sobie trochę oczekiwania, więc czas przejść do konkretów. Osobiście najwidoczniej nie należę do grupy docelowej nowego wydania GTA. Jasne, swego czasu zagrywałem się w San Andreas, rozwalając ścianę padem przy misji z pociągiem, a soundtrack do Vice City wspominam wśród najlepszych muzycznych doświadczeń mojego życia. Niemniej wydaje mi się, że „kiedyś trzeba odpuścić”. Te gry są moją przeszłością, która wspominam niezwykle ciepło i dziś, w dobie tylu ciekawych pozycji wypuszczanych corocznie, wydaje mi się, że nawet nie znajdę wystarczająco czasu, aby raz jeszcze do nich usiąść. Moja „kupka wstydu” jest na tyle pokaźna, że gdybym położył na niej jeszcze odświeżone GTA, zapewne przewróciłaby się na mnie i zostałbym dosłownie pogrzebany przez świetne pozycje, których nie miałem czasu przejść. Co nie znaczy, że w ogóle w grę nie zagram. Wiele tu jednak zależy od wspomnianego stopnia zmian, a także… ceny. A tutaj Rockstar może strzelić sobie w stopę.

Przecieki wskazują na próg 65 euro na stare konsole lub ponad 76 euro na nową generację. Daje to około 355 złotych za trzy odświeżone gry sprzed lat na PlayStation 5. Co proszę?! Aktualne wersje da się znaleźć na PS Store za 69 zł każda. Daje to łącznie 207 złotych. Oczywiście, może się finalnie okazać, że tak wysoka cena to tylko chwilowy placeholder i ostatecznie zapłacimy mniej. Załóżmy jednak, że tak nie będzie. Czy lekki lifting okaże się wart dopłaty tych niemal 150 złotych? No… w sumie to niedługo nie będziemy mieli wyjścia.

Kupujcie stare GTA, tak szybko odchodzą

Rockstar zdecydował się na sprytny ruch, którego nijak nie mogę usprawiedliwić. Deweloperzy usuwają z różnych platform dystrybucji cyfrowej oryginalne wersje gier. Wiadomo, że taki pomysł siłą zmusza ludzi do kupowania remasterów, podnosząc sprzedaż i zyski. Oczywiście, deweloperzy najpewniej chcą również, aby nikt nie pomylił się i nie zakupił „nie tej wersji”, a także starają się, aby gracze mogli obcować z jak najbardziej kompleksowym i aktualnym doświadczeniem. Niemniej ta metoda jest kuriozalna i zdecydowanie nie nastraja mnie pozytywnie w kontekście GTA: The Trilogy – The Definitive Edition. Nic dziwnego, że fani rzucili się na starsze pozycje, których już niedługo nigdzie nie kupimy.

To, że niedawna zapowiedź Rockstara nie znalazła we mnie odbiorcy, nie oznacza, że takich w ogóle nie ma. Z pewnością “starzy wyjadacze”, którzy spędzili w którejkolwiek części setki godzin, będą znów genialnie się bawić. To także świetny sposób dla części mniej wymagających młodszych graczy, aby mogli zapoznać się z legendarnymi produkcjami i zrozumieć, o co to całe zamieszanie. Reedycja GTA to też swego rodzaju sposób na pokazanie internautom: „Ej, śmiejecie się z GTA V na mikrofalówkach? Mamy też odświeżone trzy części GTA! I co teraz?!”.

Żyj długo, księciu

Nowe szaty trylogii GTA przypominają niejako bajkę o żabie. Ta napastowana jest przez księżniczkę, myślącą, że płaz przemieni się w księcia. Nie. Po pocałunku dalej będzie tym samym zwierzęciem, ale w tym przypadku dostanie najnowszy zestaw kosmetyków od Kylie Jenner. No ale najpewniej straci głos. W końcu koncesja na nieśmiertelne kawałki z soundtracków Vice City czy San Andreas już dawna minęła. Ciekawi mnie, jak Rockstar poradzi sobie z tym problemem? W końcu stacje radiowe są w pewien sposób tożsamością tej serii gier. Nie wyobrażam sobie, aby piosenki zostały zastąpione przez cokolwiek innego, a już szczególnie przez dźwięki autorstwa samych deweloperów.

Niemniej cieszę się. To dobrze, że starsze tytuły dostają poprawione wydania, dostosowane do nowej generacji sprzętu. Dzięki temu klient ma większy wybór (ale nie, gdy kradnie mu się oryginalne wersje ze sklepów). Czy nowe wydanie GTA powoduje u mnie palpitacje serca? Nie. Czy ze względu na nostalgię nie mogę doczekać się powrotu do Vice City? Też nie. Czy zagram? Tak. Hotel? Trivago.

Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie