Ghost of Tsushima Director’s Cut – recenzja. Tańczący z mruczkami
Gra: Ghost of Tsushima Director's Cut [PS5]
Recenowana na: PS5
Minął rok od premiery Ghost of Tsushima, w którym zwiedzaliśmy japońską wyspę, zachwycając się kwiatuszkami i przycinając Mongołom włosy na plecach. Teraz wyszła wersja z DLC i upgrade’em na PS5, która kosztuje niemało. Czy warto wybrać się w tę podróż?
Jin Sakai zawitał na PS4 w lipcu zeszłego roku i było to wejście tak mocne, że niektórzy zbierali szczęki z podłogi. – To arcydzieło. Grałem 160 godzin i wciąż znajduję nowe bambusy – komentowali we łzach entuzjaści. – Przecież to Assassin’s Creed, tyle że w Japonii – twierdzili ci bardziej sceptyczni, co zważywszy na specyfikę rozgrywki serii od Ubisoftu, nie było komplementem. Teraz Jin powraca z nową wyspą i garścią next-genowych ulepszeń za pazuchą. A gracze ponownie zbierają szczęki – tym razem z powodu ceny tych przyjemności. Oto, co was ominie, jeśli wydacie 120 złotych (albo około 300, jeśli nie macie podstawki) na coś innego niż Edycję Reżyserską.
Ghost of Tsushima Director’s Cut – dodatek spełnia oczekiwania
Zacznijmy od tego, co oferuje DLC. Do dyspozycji gracza oddano wyspę równie malowniczą, jak Tsushima, tylko mniejszą. W podstawce zwiedzaliśmy trzy obszary Tsushimy. Iki zdaje się zajmować mniej więcej tyle, co jeden taki obszar. Czy to dużo? Oceńcie sami.
Na wyspę trafiamy niezależnie od tego, czy udało nam się ukończyć główną historię. Aby odblokować nowy rejon, wystarczy przetoczyć się przez pierwszy akt. Wydarzenia, w jakich uczestniczymy w ramach dodatku, nie są ani sequelem, ani prequelem głównej opowieści. Dlatego nie ma znaczenia, jak daleko w podstawie jesteśmy. A jednak trochę wgryzionym w grę warto być, bo bohater jest wtedy bardziej rozwinięty i łatwiej radzi sobie z zadaniami na nowym obszarze.
Na Iki wykonujemy misje główne i poboczne, do których dorzucono parę dodatkowych aktywności. Jak można było się spodziewać, po raz kolejny wyżynamy hordy Mongołów, a ponadto Jin odbywa podróż do swojej przeszłości – co także nie jest nowością, bo w fabule wydania na PS4 często do niej wracał. Ale nie jest to bynajmniej “znowu to samo”. Raczej historia w DLC stanowi pogłębienie i dopełnienie opowieści z podstawki. Dowiadujemy się więcej o przeszłości głównego bohatera i pomagamy mu stawić czoła bolesnym wspomnieniom. Historia jest dobrze napisana, nie nuży i potrafi wciągnąć. Kawał dobrej fabuły, która zadowoli każdego fana GoT.
Zastrzeżenia można mieć jedynie do długości tej opowieści. Nawet jeśli podobnie jak ja nie należycie do speedrunnerów, to zadania główne wykonacie w kilka godzin. Wymaksowanie wszystkiego wraz z misjami pobocznymi i westchnięciem nad pięknem każdego kamyczka trwa naturalnie dłużej – dwa albo trzy razy dłużej.
Ktoś kiedyś powiedział, że ta gra to dzieło sztuki – natomiast teraz za sprawą kiciusiów artyzm w Ghost of Tsushima wywaliło poza skalę.
Co dotyczy nowych aktywności, osobiście jestem zachwycona faktem, że na terytorium wyspy wdarły się przebojem słodkie koteczki, które można miąchać. Aby to zrobić, gramy na flecie przy użyciu żyroskopu w DualSense. Wygląd i animacje mruczków w DC rozczulają niesamowicie. Ktoś kiedyś powiedział, że ta gra to dzieło sztuki – natomiast teraz za sprawą kiciusiów artyzm w Ghost of Tsushima wywaliło poza skalę. Wiem, że jest to tylko aktywność poboczna, ale akurat za coś takiego mogłabym zapłacić te 84 złote. No i za samą wyspę, która daje nam dokładnie to, czego oczekiwaliśmy: malowniczą i zróżnicowaną scenerię, której podziwianie jest tożsame z doświadczeniem obcowania ze sztuką.
Wraz z wyspą Iki dostaliśmy parę nowych mechanik. Usprawnienia dotyczą między innymi walki. Nie ma tego wiele; chyba najbardziej istotną kwestią jest szarża konna – teraz możemy bezlitośnie tratować rumakiem wrogów. No i oczywiście mamy nowy rodzaj przeciwnika: szamana. Szamani tylko na pierwszy rzut oka wyglądają na swojskich chłopaków i dziewczyny – są wyposażeni w niewinnie wyglądającą włócznię, ale to w ich przypadku tylko przysłowiowy wierzchołek góry lodowej.
My tu gadu-gadu, a dziad wiśnie rwie. Twórcy z Sucker Punch zapomnieli wyeliminować to, co denerwowało w wersji na PS4.
Ich atutem jest to, że mogą wpływać na swoich walczących kolegów, udzielając im dodatkowej siły. Gdy słyszymy, że gdzieś w pobliżu znalazł się jegomość, który coś tam nuci, to wiemy już, że mamy problem. I takiego jegomościa trzeba wyrżnąć od razu, bo inaczej pokonanie wspieranych przez niego kolegów będzie dużym wyzwaniem.
Bystrzy wrogowie, rzutki koń i czytelna mapa
My tu gadu-gadu, a dziad wiśnie rwie. Skupiając się na przygotowywaniu nowej, wychuchanej zawartości, twórcy z Sucker Punch zapomnieli wyeliminować to, co denerwowało w wersji na PS4. Na przykład nie zniknął problem z AI wrogów. Nadal pewna ich część nie wyzbyła się brzydkiego zwyczaju stania w czasie walki jak Na Stacji Lokomotywa i patrzenia gdzieś tam, hen, przed siebie. Dopiero po kilkukrotnym zdzieleniu ich kataną po łbie przypominają sobie, gdzie i po co są i dobywają broni.
Chwile słabości miewa także koń. Kilkukrotnie ugrzązł mi gdzieś na zboczu skalnym i musiałam wczytywać save’a, bo nie dało się nic z tym zrobić. Ale to nie wszystko: koń lubi bezwiednie przesuwać się po ekranie. Raz nawet w ten sposób ześlizgnął się w dół i spadł z urwiska. Tak było, nie zmyślam. Inną powszechną w grze usterką jest przenikanie się tekstur. Na przykład zdarza się, że bohater spada z konia i ląduje niby pod nim, ale jednak na nim (a właściwie to raczej w nim).
Także czytelność mapy w GoT pozostawia wiele do życzenia. Jest dość nieprecyzyjna i tyle samo rzeczy pokazuje, co chowa. Nie da jej się powiększyć na tyle, żeby wyraźnie wskazała drogę do celu w najbliższych rejonach śledzonego znacznika. Wiem, wiem – od tego mamy wiatr, który chucha nam w odpowiednim kierunku. Niemniej gdy chodzi o znalezienie jakiegoś miejsca gdzieś powyżej, na wzgórzu, to i tak można się zgubić. Twórcy wciąż pracują nad łataniem tytułu, ale na razie nie ma znaczącej poprawy.
Aktualizacja Ghost of Tsushima do PS5 – to widać, słychać i czuć
Oprócz dodatku fabularnego Director’s Cut oferuje też upgrade do PS5. Tutaj mamy takie istotne kwestie jak poprawę płynności rozgrywki, skrócony czas ładowania, dźwięk 3D, synchronizację ruchu ust dla japońskiego dubbingu i obsługę DualSense.
W tym momencie dochodzimy do meritum pojęcia etosu cebulowego. Gra w wydaniu na PS4 kosztowała niemało i do dzisiaj niespecjalnie spada z ceny.
Gdy kilka miesięcy temu grałam w Tsushimę w wersji na PS4, tak sobie myślałam, że na pewno tytuł zyskałby, gdyby dodano obsługę technologii haptycznej i adaptacyjnych spustów. Później mina zrzedła mi, gdy dowiedziałam się, że za upgrade trzeba będzie dodatkowo dopłacić. Około 40 złotych to niby nie jest jakoś bardzo dużo, okej. Ale z tego, co się orientuję, nie ma możliwości zakupu samej aktualizacji do PS5. Musimy ją wziąć albo z DLC, co równa się z wydatkiem rzędu wspomnianych 120 złotych, albo wcale.
W tym momencie dochodzimy do meritum pojęcia etosu cebulowego. Gra w wydaniu na PS4 kosztowała niemało i do dzisiaj niespecjalnie spada z ceny. Pomysł płacenia za dodatkową zawartość i mruczki zdaje się mieć uzasadnienie – w końcu to dodatkowa robota twórców. Ale zarabianie na aktualizacji do PS5 można już było sobie darować. Tymczasem bezpłatnie dano chyba tylko upłynnienie rozgrywki do 60 fps – reszta jest płatna. W ten oto sposób Sony przypomina konia Jina: wizerunkowo ześlizguje się z rodzimych skał osadowych.
Do tej pory nie spotkałam się z tak różnorodnym wykorzystaniem haptyki i triggerów w jednej grze.
Jednak pewna kwestia może trochę usprawiedliwiać ruch Japończyków: otóż DualSense naprawdę robi robotę. Nie będę wchodzić w szczegóły – odkryjcie to sami. Dość powiedzieć, że do tej pory nie spotkałam się z tak różnorodnym wykorzystaniem haptyki i triggerów w grze. Tytuł po prostu wyciska z kontrolera to, co najlepsze. Oj, trudno byłoby mi teraz wrócić do prostego brzęczenia w wersji na PS4!
Innym ulepszeniem jest synchronizacja ruchu warg bohaterów do japońskich kwestii mówionych. W podstawę grałam właśnie w tym języku. Nie, nie ukończyłam Wyższej Szkoły Powiewania Kimonem w Jokohamie – po prostu chodzi o klimat. Polski dubbing tak bardzo pasuje do Japonii z XIII wieku, że jedyną stosowną rzeczą, jaką można zrobić w jego przypadku, to go wyłączyć. Z całym szacunkiem, oczywiście, dla osób, które przy nim pracowały.
Jednak brak synchronizacji ust w japońskiej wersji Ghost of Tsushima na PS4 nie przeszkadzał mi jakoś specjalnie. Ba – grając w niezaktualizowany tytuł, nawet nie zauważyłam, że tego tam nie ma. I teraz nie zauważyłabym, że już jest – gdyby tak o tym nie trąbiono. I to właśnie jest jedno z usprawnień z gatunku “po co każecie nam za to płacić, skoro i tak nie widać różnicy”.
Ja bym brała
Burza nadeszła ponownie – wiatr ze Wschodu przywiał wyspę wielkości jednego obszaru Tsushimy, klimatyczną, ale krótką historię i urocze koteczki. Zachwycający świat, dobrze napisana opowieść i garść dodatkowych mechanik i aktywności to wszystko, czego można oczekiwać od dobrego DLC. Dodatkowo dostaliśmy aktualizację na PS5. Czy warto kupić Director’s Cut? Sympatycy produkcji i nowicjusze w świecie Jina Sakaia nie pożałują. Natomiast jeśli graliście w Ducha w wersji na PS4, ale podstawa was nie porwała, to chyba na razie możecie sobie odpuścić. Zawsze można też poczekać, aż całość wraz z upgrade’em do PS5 trochę potanieje – i wtedy robić szturm na sklep. Pośpiechu nie ma – w końcu cierpliwość to cecha samuraja.
Ghost of Tsushima Director's Cut [PS5]
Więcej wszystkiego, co pokochali fani
Twórcy spełnili oczekiwania sympatyków Ducha. Director's Cut oferuje nowy teren z malowniczymi krajobrazami, dobrze napisaną historię z pogłębionymi wątkami z podstawy i unowocześnienia na PS5. To rozszerzenie kompletne, za które niestety musimy trochę zapłacić.
Plusy:
- Nowa wyspa z wspaniałymi widoczkami
- Koty
- Przemyślana opowieść w DLC
- Kotki, koteczki
- Wszechstronność wykorzystania technologii DualSense
- Kiciusie
Minusy:
- Długość wątku głównego w dodatku
- Nie naprawiono usterek z wydania na PS4
- Kwestie cenowe