Chcę takich przygód jak w Elden Ring, a nie połykania znaczników na mapie jak Pac-Man

Elden Ring - zrzut ekranu
Felieton

W swojej recenzji Elden Ring napisałem, że gra “wywołuje u mnie zew przygody, który ostatnio odczuwałem przy okazji pierwszego przejścia Skyrim i, w nieco mniejszym natężeniu, w The Legend of Zelda: Breath of the Wild”. Jest ku temu parę dobrych powodów.

Na wstępie zaznaczę, że jeśli jesteście wyjątkowo wyczuleni na spoilery, nie czytajcie tego felietonu. Nie zdradzę w nim żadnych wydarzeń fabularnych, ani konkretnych bossów, ale przytoczę sytuacje, które możecie (ale nie wszystkie musicie) napotkać grając w Elden Ring. Miejcie to na uwadze.

Elden Ring jest jak odkrywanie nowej planety

Wyobraźcie sobie, że wychodzicie z mrocznej krypty i widzicie przed sobą spory kawał terenu oraz pojedyncze miejsca, które z daleka wyglądają na interesujące. Tak zaczyna się Elden Ring. Co więcej, gra nawet nie sugeruje, gdzie warto byłoby się udać na początku i już pierwsze kroki stawiane na Ziemiach Pomiędzy przypominają zwiedzanie nowej planety. Gdzie mam iść? Co mam robić? Czy ten wielki rycerz w złotej zbroi kłusujący na swoim rumaku w kierunku kościoła będzie chciał mnie zabić? Każde z tych pytań pozostało bez odpowiedzi, dopóki nie rozpocząłem własnego śledztwa, które nieraz kończyło się śmiercią mojej postaci. Ale nie byłem na to zły – doświadczyłem przygody i chciałem doświadczyć kolejnych.

Poprzednie gry From Software też słyną ze swoich licznych sekretów i nagradzają gracza za eksplorację. Elden Ring to jednak inna para kaloszy – tutaj eksploracja została postawiona w samym centrum zabawy, a walki z głównymi bossami są tylko pretekstem do poznawania Ziemi Pomiędzy. Spędziłem wiele godzin włócząc się po świecie gry, choć już wiedziałem, gdzie mam się udać, aby osiągnąć swój cel. Czułem się jak poszukiwacz przygód. Jak Indiana Jones, który zamiast do starożytnego grobowca trafił do świata, w którym wszystko chce go zabić. Świata, który kryje ogrom sekretów, ale nie chwali się nimi na lewo i prawo. Jest jak milioner, który przechadza się po ulicy w skromnych ciuchach i jeździ zwykłym samochodem, bo nie musi chwalić się swoim bogactwem – jeśli ktoś chce o nim wiedzieć, sam zacznie dociekać.

Gracz a syndrom Pac-Mana

Elden Ring jest grą, która nie ciska w oczy gracza setek znaczników. To tytuł, który pozwala na samodzielne ustawianie pinezek, które zostaną na naszej mapie tak długo, jak tylko będą nam potrzebne. Gra oznacza tylko absolutnie najważniejsze punkty, do których możemy chcieć wracać częściej. From Software zaczerpnęło to z The Legend of Zelda: Breath of the Wild i trudno się na tę pożyczkę gniewać, bo gdzie jak gdzie, ale do Soulsów pasuje ona jak do mało czego. Przygody stają się dzięki niej jeszcze bardziej ekscytujące, wszak gracz sam musi zaprogramować sobie trasę podróży na podstawie tego, co widzi w oddali i co czysto symbolicznie nakreślono na mapie Ziemi Pomiędzy.

Elden Ring - zrzut ekranu

Zresztą, nawet ustawianie wspomnianych pinezek nie ogranicza poczucia przeżywania przygody. Na początkowym etapie gry zwiedzałem jedną z pierwszych krain i natknąłem się na grupę trolli – zbyt potężnych wówczas dla mojej postaci przeciwników. Stwierdziłem więc, że przebiegnę obok nich swoim wierzchowcem licząc, że zgubię wrogów w okolicy jednego ze zrujnowanych filarów, jakie znajdowały się w okolicy. Nie przewidziałem, że trolle będą w stanie zbliżyć się do mojej postaci na tyle, aby zainicjować atak. Na szczęście cios trafił we wspomniany filar i… odkrył skrytkę z cennym przedmiotem do ulepszania broni. Tak się tym podekscytowałem, że straciłem czujność, mój Zmatowieniec został trafiony i “spadł” z wierzchowca. Takich mini-przygód można w Elden Ring przeżyć całą tonę. Nawet w późniejszych etapach rozgrywki znajdzie się coś, co może nas mocno zaskoczyć.

Bardzo bym chciał, aby więcej gier podchodziło do otwartego świata jak Elden Ring czy wspomniane wcześniej Breath of the Wild. Nie wiem jednak czy wszyscy gracze skusiliby się na taki eksperyment. Nie chodzi tu nawet o to, że gra staje się trudniejsza lub mniej przystępna. Bezrefleksyjne połykanie znacznika za znacznikiem niczym ciekawski Pac-Man po prostu w pewien sposób uzależnia.

Jakub Stremler
O autorze

Jakub Stremler

Redaktor
Popkulturowy kombajn lubujący się w literaturze weird fiction, filmowych horrorach, dobrej muzyce i grach wszelkiego rodzaju. Po godzinach studiuje game design i pielęgnuje pasję do sportu.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie