Dzień Nauczyciela – 4 historie z życia wzięte pokazujące, że gry też uczą

Dzień Nauczyciela – 4 historie z życia wzięte pokazujące, że gry też uczą
Felieton

To nie jest kolejny nudny tekst na temat wyników innowacyjnych badań z amerykańskiego uniwersytetu o pozytywnym wpływie elektronicznej rozrywki na graczy. O nie! To najprawdziwsze, z życia wzięte przykłady tego jak gry potrafią uczyć.

Dawno, dawno temu, kiedy codziennie z kolegami piło się czerwoną oranżadę, a na listach przebojów królowała Britney Spears, nasza paczka podwórkowej ferajny w każdej wolnej chwili ogrywał gameboyowe Pokémon Gold. To była genialna gra! Ten gameplay, ta muzyka, możliwość złapania ich wszystkich, interakcje z serialowymi bohaterami i grafika… no może grafika niekoniecznie, ale wszyscy byliśmy zafascynowani całością. Poza jednym z nas. On nigdy nie dał się namówić na dłuższą sesję Pokémonów. Wolał oblatywać w nudnego jak flaki z olejem Microsoft Flight Simulator.

Nie pomagały groźby, ani prośby. Nie pomagały logiczne argumenty. Nie pomagały podwórkowe konsylia podczas, których główkowaliśmy, jak przemówić koledze do rozsądku. Zupełnie go nie interesowały wykłady typu; “dlaczego Pokémon jest lepszy niż Microsoft Flight Simulator“. Nie chciał porzucać grania w grę, w której nawet nie można było strzelać i efektownie pierdyknąć w budynek, a czasem jedyne interakcje ograniczały się do tego, aby klikać jeden przycisk raz na kilkadziesiąt minut aby „rozmawiać z wieżą”! Serio! Nie widzieliśmy przyszłości dla przyjaciela. Był stracony.

Od klawiatury do wolantu

Musiało minąć kilka dobrych lat, aż pojęliśmy jak bardzo się myliliśmy. Kolega konsekwentnie ogrywał kolejne części MFS i marzył o prawdziwym lataniu. My natomiast przestaliśmy z nim walczyć, a sami czasem wracaliśmy do starych, poczciwych Pokémonów. Nawet się nie zorientowaliśmy, kiedy uparty przyjaciel skończył szkołę, zrobił kurs na szybowce, potem samoloty poczynając od Cessn, Antonowów i pewnie wielu innych, których nie kojarzę, aż w końcu spełnił swoje marzenie i stał się kapitanem ogromnego Boeinga 737! Microsoft Flight Simulator był dla niego początkiem kariery, bazą na której stawiał pierwsze kroki w lotnictwie. I chociaż nie można powiedzieć, że dzięki grze stał się pilotem, to bez wątpienia dużo się od niej nauczył.

My natomiast… no cóż… w dorosłym życiu żaden z nas nie został mistrzem Pokémon. Ale przynajmniej mamy przyjaciela pilota, który czasem zabierze nas na wycieczkę wśród obłoków!

Michał McRae

Pozostając w temacie, w liceum miałem kolegę Michała. Cichy, spokojny, ale zafiksowany na punkcie samochodów i rajdów. Oczywiście całymi dniami grywał w wyścigówki. Jednak nie jakieś arkadowe typu NFS Underground, czy innego Burnouta. Kolega ogrywał symulatory. Colin McRae, DiRT Rally i to właściwie tyle, co zapamiętałem. Wybaczcie ignorancję, ale Michał grał w chyba każde rajdy jakie wyszły. Nawet takie, których już prawdopodobnie nie pamiętają ich twórcy. Minęło kilka lat, Michał zdobył prawko, kupił Cinquecento, mocno je przerobił i zaczął jeździć w amatorskich i półamatorskich rajdach. Pasja już trwa ładnych kilka lat, tylko na ich przestrzeni zmieniały się samochody, a na półce obok kolekcji gier przybywa pucharów.

Walę z axa

Mój brat – talent do języków obcych niezaprzeczalny. Podczas gry w Tibię nauczył się perfekcyjnie angielskiego. To, że gra ma w sobie sporo tekstu to jedno, ale brat wykorzystywał język również do komunikacji, a że z natury jest perfekcjonistą to nie chciał popełniać błędów, dlatego bardzo szybko wyrósł z powszechnych zdawkowych powiedzonek typu „noob” i „free item plx”.  Dzisiaj zazdroszczę mu świetnej znajomości języka angielskiego.

Z innych ciekawostek – brat po jakimś czasie zainteresował się rosyjskim i zaczął przestawiać znane sobie gierki na ten właśnie język. Taka nauka szła mu świetnie. Na tyle dobrze sobie radził, że zaczął pisać i publikować w rosyjskiej Wikipedii! Dziś już trochę odpuścił, ale co zakotwiczyło się w głowie to jego!

Moja historia

Na koniec nieco o sobie. Mógłbym przybliżyć masę przykładów czego nauczyły mnie gry, ale poprzestanę na jednym. Valiant Hearts: The Great War – piękna fabuła, ładna grafika, cudna muzyka.

Historią interesowałem się od zawsze, ale moim konikiem była głównie II wojna światowa. Konflikt z lat 1914-1918, co prawda, znałem i miałem na jego temat jakąś wiedzę, ale nie były to jakieś wyżyny. I pewnie byłoby tak do teraz gdyby nie wspomniana gra. Tak mnie zaciekawiła, wzruszyła i wywołała ogromną chęć poznania, że zaraz po jej ukończeniu na nowo ułożyłem swoją książkową kupkę wstydu dodając tytuły dotyczące „Wielkiej Wojny”. Pamiętam, że pierwszą pozycją było „Samobójstwo Europy”, której autorem jest Andrzej Chwalba. Cegiełka, ale czyta się świetnie i na początek wystarczy. Gorąco polecam! A kiedy już skończyłem tę książkę, to sięgnąłem po kolejne i kolejne…

W pewnym momencie zacząłem grzebać w archiwach i wyszukiwać informacje o tym, co działo się podczas I wojny światowej w moim mieście. Ile osób brało w niej udział, gdzie walczyli i zginęli. Materiał zbierałem ponad rok, kontaktowałem się z muzeami, prywatnymi osobami, czasem sam tłumaczyłem niemieckie dokumenty, choć z językiem Goethego raczej mi nie po drodze. W końcu pojawiło się kilka obszernych, pionierskich i ciekawych publikacji dotyczących historii I wojny światowej, pod którymi z dumą podpisałem się swoim nazwiskiem.

Niedługo potem swoją premierę miał Battlefield 1. Świetna gra, gdy ma się z kim bawić. Wspólnie z kilkoma kolegami nie tylko bezmyślnie ostrzeliwaliśmy wrogów. Starałem się opowiadać im ciekawostki historyczne korzystając z chwil wczytywania, czy respawnów. Czasem przeistaczało się to w nieco dłuższe wykłady, ale chyba to się podobało i mam nadzieję, że co nieco przetrwało im wiedzy pod hełmami.

Jak powyżej udowodniono gry uczą. Co prawda wiedzę można czerpać niemal ze wszystkiego, ale dzisiaj mówiliśmy o elektronicznej rozgrywce. Czasem dowody są na wyciągnięcie ręki, tylko ich nie dostrzegamy. Nawet to, że jakiś dzieciak w pewnym momencie swojej przygody pojmie, iż „walić z axa” oznacza zadawanie obrażeń przy pomocy topora – już jest wartością dodaną. Pamiętajmy o tym.

A czy Wy dostrzegliście w swoim najbliższym otoczeniu dowody na to, że gry uczą?

Advertisement
Udostępnij: