Gdyby nie ta gra, moglibyśmy nigdy nie dostać Resident Evil i innych świetnych horrorów
Alone in the Dark uważane jest za prekursowa gatunku survival horrorów. Gdyby nie ta klasyka, moglibyśmy nigdy nie dostać Resident Evil i nie tylko.
Kto mógłby pomyśleć, że “dziadek survival horrorów” może tak skończyć? Alone in the Dark, prekursor i inspiracja dla wielu współczesnych horrorów w zasadzie już nie funkcjonuje. Zanim jednak będziemy użalać się nad stanem dzisiejszym, warto przypomnieć sobie dawne czasy. Cofnijmy się więc do roku 1992, w którym Atari wydało rewolucję, o której pamiętać będą kolejne pokolenia.
Legendarne Alone in the Dark
Pierwszy Alone in the Dark to pozycja, która do dziś ocieka klimatem. Cała fabuła oparta została na bogatej twórczości mistrza kosmicznego horroru, H.P. Lovecrafta. Gra zabierała nas do Luizjany w USA, gdzie w wiktoriańskiej posiadłości czekała na nas tajemnica “samobójstwa” bogatego właściciela do rozwiązania. Do wyboru mieliśmy dwójkę bohaterów – odważnego detektywa Edwarda Carnby’ego lub córkę zmarłego, Emily Hartwood. Oboje reprezentowali zupełnie odmienne style gry. Carnby wolał rozwiązania siłowe, a Emily stawiała na wykorzystanie umysłu. Oczywiście sporą funkcję pełniła eksploracja i zagadki, ale dużo miejsca zajmowała również walka.
Tytuł okazał się horrorem niemal idealnym. Od (dziś budzącej nostalgiczną grozę) grafiki, po warstwę audio – wszystko wywoływało ciarki na plecach. Sugestywna atmosfera rodem z gotyckich powieści mogłaby przerażać także i dziś, ale raczej pod warunkiem dostania remake’u. Tytuł z 1992 roku zestarzał się dość mocno.
Wielka szkoda, że po paru niezłych częściach (i świetnym “Koszmar Powraca”), Alone in the Dark w zasadzie umarło. W 2008 roku dostaliśmy może i nieco urokliwą, ale jednak potężnie niedopracowaną część, która nie zdobyła pozytywnych opinii. Na domiar złego marka posłużyła również za bazę pod kooperacyjnę grę z 2015 (AitD Illumination), ale litościwie ją pominę.
Choć przed tą serią dostawaliśmy już gry grozy, to właśnie AitD okazało się kluczem, który następnie posłużył za sugestie dla deweloperów odpowiedzialnych za legendy pokroju Resident Evil. Osobiście chętnie przywitałbym Carnby’ego z powrotem, ale po dwóch feralnych premierach raczej niewiele wskazuje na to, że cokolwiek mogłoby się w tej sprawie ruszyć.