The Dark Pictures: Little Hope – recenzja. Krótki film o czarownicach

The Dark Pictures: Little Hope – recenzja. Krótki film o czarownicach

Gra: The Dark Pictures Anthology: Little Hope

Recenowana na: Recenzje

Supermassive Games prezentuje kolejną odsłonę Mrocznych Obrazków. To opowieść o grupce studentów, którzy w środku nocy odwiedzają las, by gonić straszną dziewczynkę i szukać telefonu. Brzmi to z lekka głupawo, ale później okazuje się, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda.

The Dark Pictures Anthology to seria interaktywnych opowiadań, które kładą nacisk na mroczną fabułę, wyrazistych bohaterów i decyzje podejmowane przez gracza. Cykl ma składać się z ośmiu odrębnych, niepowiązanych ze sobą części; po ciepło przyjętym Man of Medan przyszedł czas na kolejną historię.

Little Hope rozpoczyna się od wypadku autobusowego. Za kolizję odpowiada kierowca, który na środku drogi biegnącej przez las zobaczył dziewczynkę – nie jakąś pospolitą, a dokładnie taką, jakie występują w horrorach. Kierowcę gdzieś wywiało, a telefony pasażerów, czyli czwórki studentów i denerwującego profesora, nie mają zasięgu. Bohaterowie zmuszeni są więc poszukać pomocy na własną rękę. W międzyczasie okazuje się, że miejscowość, jaką przyszło im niedobrowolnie zwiedzać, skrywa mroczne tajemnice: w XVII wieku odbyły się tu procesy o czary, w wyniku których skazano na śmierć niewinnych ludzi. Okazuje się, że przeszłość nie daje o sobie zapomnieć.

Jeeeszcze jeden i jeszcze raz

Straszna dziewczynka, ciemny las i brak zasięgu w telefonie to motyw aż nazbyt częsty w horrorach – przyzna to nawet niedzielny fan tego typu historii, czyli ja. Owszem, od pierwszych minut towarzyszy nam niepokój, ale nie da się w nim utopić wrażenia, że początek opowieści jest wtórny i bezbarwny. Jednak, jak to mówią, im dalej w las, tym więcej czarownic: gdy zachęcani subtelnymi wskazówkami przemiłego pana Kuratora zaczynamy zdawać sobie sprawę, że w tym wszystkim jest jednak jakieś drugie, a może nawet i trzecie dno, robi się o wiele ciekawiej. A gdy poznajemy całość, mamy ochotę wstać z krzesła i zafundować autorom scenariusza owacje na stojąco. Dokładnie o to chodziło!

Podróż przez nawiedzoną miejscowość może zająć w sumie pięć, góra sześć godzin. To niedużo – ale zarówno twórcy gry, jak i pan Kurator, zachęcają do podejścia do gry przynajmniej dwa razy. I nie jest to czcza gadanina: ukończenie Little Hope kilka razy naprawdę ma sens i trzeba to zrobić, bo dopiero wtedy jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć tę historię.

Klikanie albo psikus

Produkcje od Supermassive Games nie są grami w ścisłym znaczeniu tego słowa: to raczej interaktywne filmy, w których podejmujemy decyzje i budujemy relacje pomiędzy bohaterami, co prowadzi do jednego z kilku zakończeń. Nikogo nie powinno więc dziwić, że znaczną część “grania” spędzamy na oglądaniu cut-scenek, a właściwa rozgrywka, jeśli już jest, ogranicza się do prostej eksploracji i paru innych nieskomplikowanych czynności. W krytycznych momentach opowieści musimy mierzyć się z sekwencjami Quick Time Events, które zmuszają nas do szybkiego klikania w wyświetlane na ekranie pola lub wciskania przycisku kontrolera lub myszki w określonym rytmie. Ot, i cała mechanika.

W przeciwieństwie do niektórych autorów recenzji nie zamierzam pastwić się nad ułomnością warstwy gameplayowej. Fakt, rozgrywka jest dość prymitywna, ale przecież wynika to z głównych założeń cyklu, który ma skupiać się niemal wyłącznie na fabule, bohaterach i gnębieniu gracza konsekwencjami dokonywanych wyborów. W tej pierwszej kwestii Little Hope wywiązuje się z zadania znakomicie; jeśli chodzi o drugi element, to istotnie, nasze decyzje mają wpływ na kształt fabuły, ale oczywiście nie wszystkie. Jest parę kluczowych momentów, które zostały tak skrzętnie wplecione w fabułę, że o ich ważności nie mamy pojęcia do momentu, gdy docieramy do końcowych wyjaśnień. To, jak zachowujemy się w tych momentach, wpływa na historię i decyduje o jej zakończeniu.

Chciałam dobrze, a wyszło…

Nasze wybory mają też wpływ na relacje pomiędzy bohaterami. Przyznam szczerze, że system ten nie okazał się dla mnie łaskawy. Postaci w Little Hope są bardzo wyraziste: można je lubić albo nienawidzić, ale pewne jest, że nie przejdziemy wobec żadnej z nich obojętnie. Niemal od samego początku największą sympatię miałam do osoby, która na tle pozostałych wydała mi się najbardziej rozsądna i dojrzała; w związku z tym próbowałam podejmować decyzje w taki sposób, by “ugrać” dla niej jak najwięcej i ułatwić jej życie. Było więc dla mnie wielce niezrozumiałe, że pomimo tych starań moja ulubiona osoba zginęła – i to w sumie jako pierwsza z całej grupy. Cóż, widocznie moja logika jest nieco inna niż logika twórców.

Oprawa audiowizualna najnowszej odsłony The Dark Pictures stoi na całkiem wysokim poziomie. Jak na historię z dreszczykiem przystało, przeważają tu egipskie ciemności, z którymi walczymy światłem z telefonów i latarką. Warstwa wideo opiera się w głównej mierze na kontraście światło-mrok; podobna zasada dotyczy dźwięku, gdzie złowrogiej ciszy przeciwstawia się mocny, przeszywający hałas, który potrafi nieźle nastraszyć. W horrory gram nieczęsto, w związku z czym nie wiedziałam, że lepiej nie zagłębiać się w tę opowieść w słuchawkach (teraz wiem to już aż nazbyt dobrze).

Grafika jest szczegółowa, animacje poprawne, a muzyka i dźwięk współgrają z tym, co oglądamy – nie napotkałam tu jakichś poważnych błędów. Udręką jest natomiast sterowanie: nakierowanie bohatera w konkretne miejsce przy użyciu myszki i klawiatury bywa prawdziwym testem cierpliwości. Czasem musiałam moją postacią dreptać tu i tam przez dłuższą chwilę, by w końcu wydreptać sobie możliwość zerknięcia na plakat czy zajrzenia do szuflady. Interakcja z przedmiotem trwa tylko chwilę, a zmuszenie postaci do podejścia do niego też chwilę – ale o wiele dłuższą. Problem ten dotyczy nie tylko zamkniętych pomieszczeń, ale też otwartych przestrzeni. Życia nie ułatwiają inni członkowie eskapady, którzy często stają nam na drodze i plączą się pod nogami. Sterowanie jest moim zdaniem najbardziej irytującym elementem Little Hope.

Ostatni gasi światło

Najnowsza odsłona The Dark Pictures oferuje przemyślaną historię z zaskakującymi zwrotami akcji, ładną grafikę i mroczny klimat. Jeśli mieliście wcześniej do czynienia z serią i pierwsza część wam się spodobała, to druga na pewno także przypadnie do gustu. Osoby, dla których ważny jest gameplay i mechanizmy interakcji z otoczeniem, mogą sobie odpuścić: nie jest to pełnokrwista gra wideo, a raczej interaktywna opowieść, w której głównie przyglądamy się temu, co dzieje się na ekranie, a pełną kontrolę nad postaciami przejmujemy jedynie od czasu do czasu (a gdy już przejmujemy, użeramy się z miejscami kapryśnym sterowaniem).

Na platformie Steam Little Hope kosztuje 119 złotych. W porównaniu z cenami innych premierowych produkcji nie jest to wygórowana kwota. Opowieść jest dość krótka, ale trzeba też pamiętać, że na jednorazowym jej ukończeniu raczej się nie skończy. Osobiście uważam, że tytuł jest wart swojej ceny, ale jeśli uważacie, że te 120 to za dużo jak na interaktywny film, to na pewno w końcu trafi się jakaś promocja. A wtedy już można brać, że tak powiem, w ciemno.

The Dark Pictures Anthology: Little Hope

Krótko, lecz treściwie

Druga część Mrocznych Obrazków oferuje wszystko to, czego mogliby sobie życzyć fani interaktywnych opowieści: świetnie napisaną historię, możliwość podejmowania wyborów i ładną grafikę. Największym niedociągnięciem produkcji jest nie tyle jej długość, co system sterowania – to od niego włos jeży się tu najczęściej.

4

Plusy:

  • Interesująca fabuła z czarownicami w tle
  • Dopracowana i szczegółowa oprawa wizualna
  • Wyraziste postaci

Minusy:

  • Wnerwiające sterowanie
  • Jednorazowe przejście trwa zaledwie kilka godzin
Dagmara Kottke
O autorze

Dagmara Kottke

Redaktor
Z wykształcenia dziennikarz, z zamiłowania jeszcze bardziej. Fanka słabej literatury i maskotek ze zniesmaczonym wyrazem twarzy.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie