Recenzja Animal Crossing: New Horizons – beztroski symulator życia na wyspie

Recenzja Animal Crossing: New Horizons – beztroski symulator życia na wyspie

Tom Nook. Zapamiętajcie dobrze to nazwisko, bo to właśnie ten facet wysyła was na bezludną wyspę. Nieee, nieeee to nie będzie raj z drinkami z parasolką i półnagimi kelnerkami. O nie!

Przynajmniej nie na początku. Zaczniecie od sporego długu, staniecie się władcami malutkiej jak wychodek wysepki, a za dobytek muszą wystarczyć namiot i wyrko. Tak mniej więcej rozpoczniecie uruchamiając Animal Crossing: New Horizons na swoim Switchu. No może jeszcze dodam, że przyjdzie stworzyć, czy też raczej spersonalizować postać. I co, to tyle zapytacie? No właśnie tyle! Aż tyle, bo w tym właśnie tkwi siła Animal Crossing. I to nie tylko tej części, ale całej serii. Rozgrywka jest nam dawkowana małymi porcjami, aby każdy zdążył się nią odpowiednio nacieszyć i posmakować.

Animal Crossing: New Horizons jest klasyfikowany jako symulator życia. Jednak jest to coś zupełnie innego niż choćby The Sims czy nawet Stardew Valley. Dobrze, może w pewnych momentach idzie o to samo, ale cała filozofia rozgrywki jest zupełnie inna. Simsy stawiają na socjalizowanie swojej postaci, natomiast Stardew wchodzi w masę detali i stara się nam pokazać, że życie jest ciężkie – dlatego na przykład postać się męczy i nie może działać ponad siły. New Horizons to dla przeciwwagi zabawa w czystej postaci i autorzy postarali się ze wszystkich sił, aby nie pójść we wspomnianych w poprzednich zdaniach kierunkach. Dlatego odpalając dzieło Nintendo, nie wybierzemy się na podryw, ani też nie będziemy zdychać ze zmęczenia.

Tworzymy postać i dostajemy wyspę do ogarnięcia. Jest wiele kierunków, w których możemy, a czasami musimy pójść. Przede wszystkim trzeba zadbać o swoją kwaterę, która z pierwszego, spartańskiego namiotu przeistoczy się w prawdziwy dom. A wiadomo, że jak dom, to zaraz meblowanie, upiększanie, itd. Druga sprawa to wyspa, będąca schronieniem dla głównego bohatera oraz nowych mieszkańców (zwierzątek), pojawiających się na niej w miarę postępów w zabawie. Wszystko to osiągamy poprzez gromadzenie surowców, pieniędzy, crafting, udział w turniejach i rozmaitych wydarzeniach. Szybko złapiecie się na tym, że będziecie coraz częściej i na dłużej wracali na swoją wysepkę. Nie dlatego, że tak trzeba, ale właśnie z powodu jej fajności. A licznik czasu gry będzie kręcił się niemiłosiernie szybko. Kilkadziesiąt godzin? Phi. To będzie moment, zobaczycie.

W Animal Crossing od lat, w zasadzie, podoba mi się to samo. Chociaż przy każdej nowej odsłonie pojawiają się rzecz jasna jakieś nowinki. Ale tak najbardziej odpowiadało mi zawsze to, że jest to symulator życia, który nie odbiera jednocześnie życia grającemu. Cały urok tych gier polega na tym, że tu nie ma absolutnie ciśnienia, nastawiania budzików, nic nam nie przepada. Rozgrywka jest dokładnie taka, jak raj który sobie stopniowo budujemy. Beztroska, urocza, kolorowa i taka jaką sobie sami skroimy. Jak to się modnie mówi ostatnio – stawia się na indywidualizm.

Na małej i początkowo ubogiej wyspie mamy się zagospodarować i zbudować swój świat. Wszystko jednak kosztuje, a musicie wiedzieć, że zaczynacie ze sporym debetem na koncie, który trzeba spłacić wspomnianemu we wstępie Nookowi. W grze obowiązują dwie waluty, którymi możemy spłacać wierzyciela i idzie to dość szybko. I tu kolejny walor AC. Początkującemu graczowi wydaje się, że jest dość mocno ograniczony. Owszem, ale ta okrojona swoboda i spłacanie kredytu służy tutaj, jako forma wprowadzenia czy wręcz samouczka. Przy czym nie jest to tego rodzaju tutorial, gdzie przez pół godziny słuchamy beznamiętnego głosu, rozkazującego nam wykonywać określone czynności.

Z czasem rozpoczyna się „normalne” życie. Czas gry synchronizuje się z zegarem konsolowym, a więc cykl dobowy jest idealnie zgrany. Powolutku, coraz bardziej, zaczyna się wszystko rozkręcać. Jednak nawet w późniejszych fazach rozgrywki nie doświadczycie gonitwy i stresu. Gra będzie was zwyczajnie zachęcać do powrotów oraz do mniejszych i większych wędrówek po wyspie. Zapewniam, że się opłaca.

To co mi się bardzo spodobało w New Horizons to crafting. Aaaahaaaa! Dobrze słyszycie. Dlatego w najnowszej odsłonie Animal Crossing znakomicie poczują się weterani Minecrafta i innych tego typu produkcji. Wszystko co jest potrzebne do egzystencji na wyspie, można sobie zbudować i wytworzyć. Oprócz klasycznego kraftowania, mamy jeszcze możliwość działania w skali makro, czyli wpływamy na bezpośredni wygląd krajobrazu wyspy. I tak, oczywiście wszystko to, nie od razu, bo właśnie tak to wymyślili producenci. Małe kroczki, bo inaczej szybko się znudzimy i rzucimy konsolę w kąt.

Nie jest tak do końca różowo

To co mi się mniej spodobało, to handel. Niepotrzebnie to tak zagmatwano. Sprawdzanie cen jest zdecydowanie zbyt żmudne. A wystarczyło nieco bardziej zautomatyzować proces sprzedawania.

Trzeba pamiętać, że gra jest na rynku stosunkowo niedługo, a więc jeszcze nie pojawiły się, zapowiadane przez Nintendo, wydarzenia sezonowe. Ponadto z pewnością zobaczymy zmiany zachodzące wraz z kolejnymi porami roku. Te z pewnością mocno wzbogacą rozgrywkę i zachęcą do powrotów na swoje wyspy.

W Animal Crossing: New Horizons jest też multiplayer. Można zatem grać wieloosobowo, ale moim zdaniem, Nintendo nie ogarnęło tego aż tak jakby się momentami dało, chociaż rozumiem, że nie zawsze było to łatwe wyzwanie. Niemniej jednak zarówno ja, jak próbujący ze mną pogrywać lokalnie i przez sieć, bywaliśmy mocno sfrustrowani gdy rzeczywistość taranowała nasze oczekiwania.

Grając lokalnie (maks. 4 graczy) nie jesteśmy równoprawnymi mieszkańcami wyspy. Osoba zakładająca rozgrywkę, a tym samym wirtualną wyspę, jest hostem i graczem nadrzędnym. Każda osoba dołączająca do zabawy na tej samej konsoli, staje się automatycznie obywatelem niższej kategorii, ze zdecydowanie mniejszymi uprawnieniami. Powoduje to, że podpięci gracze z czasem się nudzą i zniechęcają. Zaletą jest bez wątpienia fakt, że do zabawy wystarczy jeden joycon. Niestety wadą jest rozgrywka na wspólnym ekranie, powodująca nieraz spore zamieszanie. Jednak największą bolączką jest fakt, że nie ma możliwości rozpoczęcia rozgrywki od zera, jeśli ktoś już uruchomił na konsoli grę i stworzył wyspę. Nawet jeśli logujemy się z całkowicie innego konta, to od razu jesteśmy wysyłani do rozgrywki w już istniejącym świecie. Idiotyczne rozwiązanie, które można było chyba dość łatwo ominąć.

Multi też do poprawy

Z kolei zabawa przez sieć, daje możliwość rozgrywki maksymalnie ośmiu osobom. I tu jest już konieczne posiadanie abonamentu. Największym bólem jest system zaproszeń graczy dołączającej do rozgrywki. Nowych obywateli sieciowej wyspy musimy dodawać do dwóch list: przyjaciół i najlepszych przyjaciół. Tworzy się w ten sposób układ w stylu – równi i równiejsi, ponieważ będąc na określonej liście dysponujemy konkretnymi uprawnieniami. Jedne czynności możemy wykonywać, a innych nie.

W związku z tym multiplayer nie jest wspólną zabawą, identyczną jak singiel. Trochę szkoda, ale sądzę, że większość kupujących jest nastawiona na solowe tworzenie świata, z ewentualnością rozgrywki lokalnej.

Wiem, że Nintendo w Polsce to wciąż egzotyka, chociaż co chwila widuję kogoś z ich konsolką. Jednak takie podejście do naszego rynku pokutuje od lat. Niech zgadnę, czemu nie doczekaliśmy się polskiego oddziału tej firmy… Owocem takiego stanu jest brak lokalizacji. Mimo kreskówkowego charakteru, w grze jest sporo tekstu, wszelakich komend i opcji. Mogą one być barierą dla młodszych graczy.

Na koniec nie powiem nic odkrywczego. Mimo kilku wad, gra jest rewelacyjna. Szczególnie w singlu. Spokojna rozgrywka, kolory, pogodny klimat, masa przedmiotów do wytworzenia, modelowanie i rozwój wyspy. Wszystko jest na tyle dobre, że po nowe Animal Crossing: New Horizons mogą sięgać gracze w różnym wieku. A multiplayer – chociaż momentami niedorobiony – może połączyć pokolenia.

Plusy:

  • świetny pomysł
  • niezobowiązująca i beztroska zabawa
  • crafting
  • możliwości przekształcania terenu
  • dla każdego
  • długi czas rozgrywki/można wracać bez końca
  • rozgrywka wieloosobowa na jednej konsoli

Minusy:

  • zbyt skomplikowany handel
  • niedopracowany multiplayer
  • brak polskiej wersji językowej

Ocena: 4/5

Krzysztof Żołyński
O autorze

Krzysztof Żołyński

Redaktor
Gra w gry! Od kiedy w Pewexie można było kupić Atari :) Od 1995 roku pisze o grach i technologiach. Uwielbia konsole, PeCety mniej, ale toleruje. Gdy nie gra, rozmyśla w co by tu zagrać, a także podróżuje, czyta, jeździ na koncerty i robi masę zdjęć.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie