Recenzja filmu „Gdy rodzi się zło”. Najbardziej intensywny horror od lat

Gdy rodzi się zło - recenzja filmu. Najbardziej intensywny horror od lat
Filmy Recenzje Testy

Mam szczególną sympatię do filmów, które po prostu mają „gdzieś” konwenanse. Są często artystycznie powściągliwie, opierające się na jednym, prostym wątku, ale za to ukazanym w taki sposób, aby widza nie puszczać za gardło przez cały czas trwania seansu. Jeśli czuliście się tak choćby na „Martwym Złu: Przebudzenie”, to „Gdy rodzi się zło” może wywołać u Was palpitacje.

Demián Rugna zasłynął swoim argentyńskim horrorem „Nocne Istoty”, który w zasadzie był na tyle traumatyczny, a zarazem męczący i opierający się miejscami nawet o dość kuriozalne horrorowe sztampy, że ciężko było mi przed laty przez niego przebrnąć. Teraz reżyser powraca, swoim bodaj najgłośniejszym do tej pory filmem, a zarazem obrazem, który w 2023 roku za granicą zdobył niemal same wysokie noty. „Gdy rodzi się zło” to najbardziej nihilistyczny obraz zdolny do wywołania ciarek, a zarazem emanujący taką porcją przemocy, że nawet Lars von Trier się chowa.

„Gdy rodzi się zło”, czyli niemiłe niemiłego początki

Wszystko zaczyna się, gdy dwójka braci – Pedro (Ezequiel Rodriguez) i Jimmy (Demian Salomon) zaczynają czuć, że coś jest nie tak w ich odludnej wiosce. Zwierzęta dziwnie się zachowują. W nocy padają strzały. Rozpłatane ciało tajemniczego człowieka leży w krzakach nieopodal. Po nitce do kłębka odkrywają, że jedna z ich sąsiadek ma w domu „zgnilca”. Słowo jest obrazem, więc nie będę opisywał obmierzłej potworności rozkładającej się na łożu.

Bo wiecie, „zgnilce” rodzą zło. To może i ludzie, ale chorzy – na demony. Jest siedem zasad, których trzeba się bezwzględnie trzymać, aby nie dopuścić do uwolnienia diabła. Jedną z najważniejszych jest to, aby ufać specjalistom, czyli „sprzątaczom”, rządowym agentom wysyłanym po to, aby uporać się z nadchodzącym piekłem.

Nikt nam nie pomoże

Szkoda tylko, że rząd działa tutaj mniej więcej tak, jak każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z urzędami w Polsce, może sobie skojarzyć. Co gnijący byt miałby robić na takim zadupiu? Hierarchiczna drabina odpowiedzialności w tym świecie po prostu nie funkcjonuje, bo połowa jej stopni jest złamanych. Ważni mają gdzieś maluczkich i ich narzekania, a już najgorzej, gdy trafi się „ciemnogród”.

Bo w „Gdy rodzi się zło” wątki folkowe, wierzeniowe i dotyczące przekazywanych sobie z pokolenia na pokolenie reguł są równie ważne, co 7 zasad radzenia sobie z demonami. Nie musicie być na prowincji, aby skojarzyć, że zaściankowość to równie niebezpieczna cecha, co ignorancja. Ludzie z dala od cywilizacji wierzą w swoje, a za każde niepowodzenie obwiniają demony, duchy, złe istoty i inne tałatajstwa. Po co więc się temu przyglądać?

Niestety, ale każdy popełnia też błędy. Szereg kolejnych czynników, manipulacja, brak chęci do opuszczenia tego, co zna się w zasadzie całe życie i po prostu pozostawienia w tyle za sobą całego tego koszmaru doprowadza od jednej głupiej decyzji, do drugiej. W tym filmie nie ma dobrych postaci, a tak naprawdę każdy może być demonem. Nawet główni bohaterowie niczym w greckich tragediach, sprowadzają powoli zagładę na siebie i swoich bliskich. A wszystko zaczyna się od chęci zażegnania kryzysu. To z kolei przeradza się w opisaną już na wstępie scenę z ciężarną kobietą i siekierą, doprowadzając tylko do coraz głębszej paranoi i chaosu, w którym każdy – znany, nieznany, członek rodziny, obcy – może być demonem w ludzkiej skórze. I wszystkie one dążą do tego, aby zło mogło się narodzić.

Wiara umarła

Film Rugna jest bowiem swoistym ewenementem budowania świata, w którym nie ma już kościołów. Wiara nikomu nic nie pomoże, bo to demony wygrały. Teraz ludzkość może jedynie opierać się na znanych wszystkim politycznych systemach, aby te nie dopuszczały do przenoszenia choroby demonów z człowieka na człowieka. Pod tym względem nie mogę nie odnieść wrażenia, że reżyser jawnie nawiązuje do pandemii COVID-19, gdy w pewien sposób każdy napotkany na ulicy człowiek mógł stanowić śmiertelne zagrożenie.

Film trwa 1 godzinę i 39 minut ani na chwilę nie zwalniając tempa, jedynie tylko brnąc w coraz głębsze odmęty umysłu bezlitosnego scenarzysty. Szkoda przy tym wszystkim, że ekspozycja zaczyna zataczać krąg i od ciekawie zarysowanego świata przechodzi do walenia nas w twarz szczegółami i bzdurnymi pierdółkami, które nie mają znaczenia, a każdy i tak mógłby się ich domyślić. Końcowy fragment niczym króliki z przerośniętym libido nie chce nawet, abyśmy odwracali wzrok od okropieństw na ekranie.

Nie bądźmy idiotami

W tym samym momencie jednak bohaterowie odwalają coraz głupsze i mniej sensowne rzeczy, a my jako widzowie mamy po prostu nadzieję, że spotka ich zasłużona kara. Decyzje dwójki braci nie są może bezdennie głupie, ale w pewnym momencie film porzuca starannie kreślone ramy psychologiczne, wędrując w odmęty idiotyzmu.

Tyczy się to też niektórych delikatnych szczegółów, które po prostu tracą na znaczeniu i nie mają sensu. Im głębiej brniemy w ten koszmar, tym bardziej boli nas, że nie możemy krzyczeć do bohaterów. Nie jest to nic, co mogłoby zepsuć nam seans, ale widać, że Rugna na rzecz czystej i bezlitosnej akcji poświęca miejscami nawet sens. Przynajmniej akcja „dowozi”, bo w tym filmie nikt nie jest bezpieczny. Umierają ludzie, zwierzęta, a nawet dzieci, w brutalnych szczegółach taplając się we własnych „sokach”, gdy scenarzysta wyraźnie chce dać do zrozumienia, że nie ma dla niego świętości. No ale świętości już nie ma w ogóle, a przynajmniej nie w tym świecie.

Poszanowania nie znajdziemy również w kwestiach drących się na siebie bohaterów. Krzyków jest tu co niemiara, a najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że prawie nigdy nie znajdują swojego źródła w demonach. Jakkolwiek makabrycznie by to nie brzmiało, najwyraźniej dla Rugna to właśnie ludzie są większym źródłem boleści. Przekrzykujące się rodem z brazylijskiej telenoweli byłe małżeństwo wydaje się perfekcyjnym pastiszem problemów rodzinnych ukazywanych przez tysiące telewizyjnych odcinków. Lecz jest w tym głęboki sens, zwracając uwagę widza na niedostrzegalne detale, które powodują, że brudy rodzicielskie przyćmiewają dobro samych dzieci, pozostawianych samopas. Mówiłem, że jest tu brutalnie i intensywnie.

Czy warto obejrzeć „Gdy rodzi się zło”?

„Gdy rodzi się zło” to film „jazda-bez-trzymanki”, podany w formie łatwo przyswajalnej, a po nieco ponad półtorej godzinie zrozumiemy, że ani na moment nie dało się odwrócić wzroku od koszmarów serwowanych na ekranie. Wrażliwi widzowie zdecydowanie nie powinni tego oglądać. Mówimy o bodaj najbardziej nihilistycznym, ponurym i przepełnionym złymi ludzkimi decyzjami horrorze od lat. Jeśli wydaje Wam się, że „Hereditary” ma jaja, to tutaj są o wiele większe. I do tego wzbogacone o intensywność godną “Mad Max: Na Drodze Gniewu”, podkreślone przepięknymi niekiedy argentyńskimi pejzażami miejsca hen, daleko od cywilizacji.

Demián Rugna stworzył swoje najlepsze dzieło, ale daleko do tego, aby w pełni zachwycać się każdą jego warstwą. W kategoriach „gore” (ale też bez przesady, są dużo „mocniejsze” filmy) to czołówka ostatnich lat, a zarazem wyjątkowy horror o opętaniu, a także dramat o ludzkich niedoskonałościach i być może wręcz zbyt jawna alegoria pandemii. Polecam, ale ostrzegam, że przypatrując mu się bliżej, dostrzeżemy coraz więcej skaz, które jednak nie powinny zepsuć nam seansu, a przynajmniej tym, którzy kino bezkompromisowe lubią najbardziej.

Gdy rodzi się zło

Szalenie intensywna groza

"Gdy rodzi się zło" to niezwykle bezkompromisowe kino dla fanów horrorów, poszukujących czegoś, co faktycznie może wywołać emocje

4

Plusy:

  • Łapie od pierwszych chwil i nie puszcza do końca
  • Bezkompromisowe, brutalne i ponure kino
  • Miejscami atrakcyjne kadry

Minusy:

  • Końcówka jest mocno "przeładowana"
  • Miejscami zbyt nachalna ekspozycja
Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Advertisement
Udostępnij: