Demo Crasha ograłem 100 razy, a teraz nowe gry muszę sprawdzać na YouTube
Trzeba przyznać, że w branży gier lat 90. było coś magicznego. Nie chodzi tylko o fakt, że ta przeżywała naprawdę ogromny rozwój pod względem technologicznym.
Jedną z rzeczy, którą dobrze wspominam z tamtych lat, były wersje demo gier. Dzięki nim za darmo mogłem przekonać się, czy dana produkcja jest dla mnie. Pomijam kwestie jakości, bo przecież za pomocą “demówek” praktycznie nikt tego nie sprawdzał. Demo dawało mi możliwość podjęcia decyzji na spokojnie, nie śpiesząc się. Nie musiałem tak jak teraz uczestniczyć w otwartych lub zamkniętych beta testach w określony dzień, często w nocnych porach. Kto na to ma czas? Dzisiaj jeśli chcę cokolwiek dowiedzieć się o grze przed premierą, najczęściej pozostaje mi oglądanie trailerów na YouTube.
Dodatkowo dzięki wersji demo mogłem w końcu przekonać się, czy twórcy poczynili postęp w porównaniu do poprzedniej części. Jak bardzo odpowiada mi przedstawiony świat oraz wiele innych elementów.
Przynajmniej byłem pewien, że nie kupuję kota w worku. Tak samo jak nigdy bym nie kupił mieszkania od dewelopera jako dziury w ziemi, tak zwykle wolę wiedzieć, na co wydam pieniądze. Dzisiaj z wieloma produktami nie ma takiego problemu jak z grami. Telewizor, kino domowe, słuchawki czy cokolwiek innego, mogę zwykle sprawdzić w sklepie przed zakupem.
Jako gracz chciałbym być traktowany uczciwie
O wersje demo gier apeluje już coraz więcej graczy – widać to w komentarzach pod naszymi postami i na internetowych forach. Całkowicie jestem w stanie ten apel zrozumieć. Tym bardziej, że producenci w ostatnim czasie dali nam spore powody do tego, aby jednak ich zapewnienia w przepięknie przygotowanych materiałach marketingowych, traktować z dystansem. Nie ma sensu, żebym podawał tutaj przykłady, każdy bowiem w głowie znajdzie inny, taki który najbardziej zapamiętał.
Z drugiej strony rozumiem obawy twórców, że po zagraniu w demo, gracz po prostu nie będzie chciał kupić pełnej wersji. Tylko czy przypadkiem to nie będzie świadczyć o tym, że jego produkt do końca nie spełnia oczekiwań? Może tak, a można też oczywiście powiedzieć, że pokazanie dema, nie przedstawia gry jako całości. Więc gracz też może wydać błędny osąd po zaledwie 30 minutach grania. Jest na to jednak pewien sposób. Przecież producenci tak samo jak przygotowują dopieszczone trailery, mogą stworzyć zachęcające demo?
Wiem, to są dodatkowe koszty i praca dla producenta, który zwykle i tak tworzy gry w niezwykle ciasnych deadline’ach. Ale myślę, że skoro EA potrafi sprzedawać FIFĘ co roku w milionach egzemplarzy, wydając zawsze demo gry, tak pozostali twórcy również daliby radę. Tym bardziej, że demo przecież mogłoby skutecznie zachęcić tych, którzy gry w ogóle nie mieli w planach kupić. Ile razy mi się to zdarzyło w przypadku pierwszego PlayStation. Gdyby nie wersje demo, najpewniej nie odkryłbym tak szybko Crasha czy Tekkena. Pierwszym poziom z jamrajem przeszedłem setki razy, zanim uzbierałem na pełną wersję gry. Ale wiecie co? I tak sprawiało mi radość jak cholera, zagranie po raz kolejny w ten sam poziom już mając “pełniaka” w czytniku. A może nawet i większą, bo wiedziałem, że zaraz czeka mnie nowa przygoda.
Co z grami z otwartym światem, zapytacie. Tutaj to faktycznie większy problem, ale po pierwsze, nie każda gra przecież musi mieć demo. Po drugie, założę się że twórcy dysponują wieloma małymi fragmentami, które nigdy do finalnej wersji nie trafią, a które właśnie w ten sposób (oczywiście po odpowiedniej obróbce), mogą stanowić demo.
Wersje demo gier to korzyść dla wszystkich
Wersje demo skończyłyby przy okazji z patologią ścigania się na oceny w Metacriticu. Już dzisiaj zresztą serwis ten nie daje żadnego oglądu o tym, czy gra jest dobra czy nie. Obok wysokich ocen recenzentów, widzimy często niskie od graczy. Wystarczy jeden element, który się nie spodoba społeczności, czy nawet orientacja seksualna bohaterki, aby storpedować produkcję. Jak więc w ogóle brać Metacritic na poważnie? Może w końcu, kiedy twórcy by wiedzieli, że gracze mają możliwość sprawdzić grę przed zakupem, zaczęliby je jednak robić dla graczy, a nie dla średniej na Meta. Gracze z kolei zamiast czytać opinie o błędach na start, jak to było w przypadku Days Gone, po prostu po grę by sięgnęli, teraz mogąc liczyć na fajną kontynuację.