Dopadła mnie klątwa gier z Batmanem. Oto moja tragiczna historia

Człowiek z siekierą i Batman
Felieton PG Exclusive

Mam klątwę Batmana. Moje próby przechodzenia gier z serii Arkham to niemal niekończąca się epopeja upadku gracza. Skutki tych tragicznych doświadczeń czuję aż do dziś.

Do Batmana mam słabość od zawsze. Pamiętam oczekiwanie na przełomowe Batman: Arkham Asylum. Szkoda tylko, że ja tego przełomu doświadczyłem usidlony w sieci… złego losu? Tragicznego zbiegu okoliczności? Nałożonej na mnie klątwy za grzechy młodości? Nie chcę wiedzieć, co nade mną wisiało, ale z pewnością były to jakieś piekielne sprawki.

Batman: Arkham Asylum to szczęście w nieszczęściu

Po wybitnie długim oczekiwaniu nastała magiczna data premiery w 2009 roku. W końcu mogłem cieszyć się grą, która nie idzie na kompromisy, a pokazuje ten świat w najatrakcyjniejszym wydaniu – brudnym, mrocznym, nierzadko brutalnym, ale wiernym komiksom. Już od pierwszych chwil czułem się spełniony. Szczerze? Nie mogłem nawet wymarzyć sobie lepszej gry, gdyby nie… no właśnie, licho.

Przy pierwszym podejściu mój komputer odmówił posłuszeństwa dość szybko. Nie pamiętam już dokładnie, co się stało, ale nie dało się go włączyć. Oczywiście przejąłem się tym jak cholera – ja przecież chcę grać w Batmana! Na szczęście mój wujek ogarniał wówczas te wszystkie „informatyczne” pierdoły i po paru dniach naprawił problem. Świetnie, ale reinstalował Windowsa, a wszystkie dane zostały usunięte. Trudno. W końcu szybko nadrobię te 2-3 godziny zabawy.

Tak też myślałem do czasu, gdy mroczny żniwiarz z cybernetyczną kosą ciachnął mi komputer ponownie. To lecimy do rundy drugiej „wujek napraw mnie to szybko, bo ja chce w Batmana!”. Tym razem ostrzegłem go, że pliki na dysku są z-a-j-e-b-i-ś-c-i-e ważne. Miałem tam zapisy z Arkham Asylum, a grę wspierał wtedy Games for Windows Live, czyli abominacja autorstwa wysłanych na Ziemię demonów chcących zniszczyć jakąkolwiek przyszłość rynku gier wideo na PC. Nie było mowy o Steam. Wujek, choć świadom problematyki, stwierdził, że danych nie da się uratować. Byłem laikiem, nie znałem się na tym, a możliwość wyciągania danych z dysku nikomu nawet przez myśl nie przeszła (hej, ja tylko chciałem zagrać w Batmana, a nie bawić się w jakieś komputery!). To ciśniemy jeszcze raz. Przecież to fajna gra, a te 4 godziny da radę szybko nadrobić raz jeszcze, nie?

Do dwudziestu razy sztuka

To prawda – poszło szybko. Tak samo, jak i mój komputer. Tym razem bodajże blue screen i wieczne zapętlanie się startu systemu. Jestem cierpliwy, ale nie aż tak. „Potrzeba mi nowego kompa” – pomyślałem. I choć nie było mnie na niego stać, udało mi się wymienić bodajże procesor, który rzekomo miał powodować część problemów. Oczywiście guzik to pomogło, bo raz jeszcze zainstalowałem tę samą, nienawidzącą Batmana, wersję systemu.

Pamiętacie pewną, dość przerażającą scenę z Arkham Asylum, która doszczętnie zniszczyła czwartą ścianę? W pewnym momencie gra się… zawiesza. Nie ma errora ani nic – ot, zawieszenie ekranu i dźwięku, a po chwili czarny ekran. Gdy to ujrzałem – miałem flashbacki rodem z Wietnamu. Podchodziłem już do tej gry cztery razy. Nie dam rady przechodzić wszystkiego od nowa… Nie jestem wystarczająco silny. No nie, nie, nie! Co więc zrobił rezolutny dzieciak? Jednym  ruchem wyrwał z gniazdka kabel zasilający komputer. Po co? W sumie to nie wiem, pewnie liczyłem na to, że byłem na tyle szybki, iż Windows nie zorientuje się, że znowu się wykrzaczył.

Po tym wydarzeniu kompa nie odpalałem przez jakieś dwa dni. Nie chciałem pogodzić się z tragicznym losem przechodzenia wszystkiego od nowa. Gra z człowiekiem-nietoperzem miała na sobie piętno kainowe, była morderczynią, brutalnie tłamsząc nastoletnie marzenia na przejście wymarzonej produkcji. Ale musiałem ją skończyć.

Boże, tylko nie to

Gdy w końcu do produkcji powróciłem… DZIAŁA! Tylko że znowu ten sam błąd i zawieszanie. Gdy ja zachowywałem się wtedy mniej więcej tak, jak legendarne dziecko na filmiku poniżej, ekran ponownie ukazał przede mną intro gry. Myśli kołatały mi się po głowie, bo nie wiedziałem, co się dzieje. Gdy w końcu zrozumiałem, poczułem się jak skończony idiota, ale przynajmniej taki, który wciąż może grać w wymarzoną produkcję. Oczywiście, do czasu. W trakcie ostatniej walki z bossem komputer odmówił posłuszeństwa raz jeszcze.  Nosz k****!

Ostatecznie… wymiękłem. Przepraszam, Batmanie, pogodziłeś się ze stratą rodziców, ale ja nie mogłem zmierzyć się ze stratą save’ów. Dopiero przy okazji premiery Arkham City kupiłem PS3. Później, po ukończeniu “dwójki”, ostatni raz wróciłem do Azylu Arkham, aby przejść całą grę od nowa tylko po to, żeby zobaczyć ostatnie 30 sekund rozgrywki i outro. Outro, na którym chyba się popłakałem. Czekałem na tę chwilę cztery lata. Cztery lata. W końcu. Nirwana.

Przygody z Batmanem spowodowały, że moja tolerancja do gier jest niezwykle wysoka. Nauczyłem się cieszyć tym, że gra w ogóle działa, niezależnie od tego, ile jest w stanie zagwarantować mi FPS-ów. I, niestety, mam tak do dzisiaj. Elden Ring działa w większości dobrze, ale zdarzają się spadki poniżej 30 klatek i wiecie co? Trudno. Ważne, że działa. Problem w tym, że to koszmarne podejście, a gracze nie powinni być przyzwyczajani do nieistniejącej optymalizacji. Po latach zrozumiałem, że tak naprawdę nie mam na sobie piętna związanego tylko z Mrocznym Rycerzem. Klątwa, która pozostanie ze mną do końca życia, to zbytnia pobłażliwość dla źle zoptymalizowanych gier wideo.

Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie