W mediach gracze to nadal dziwaki?
Jaki sens ma patrzenie jak inni grają? Zastanawia się autor jednego z artykułów popularnego portalu.
Wczoraj w serwisie Gazeta.pl ukazał tekst na temat e-sportu – tego jak staje się coraz bardziej popularny i skąd bierze się zainteresowanie zjawiskiem. O ile materiał jako całość okazuje się bardzo interesujący, przytacza ciekawe dane i tak naprawdę pokazuje pozytywny wizerunek graczy i kibiców e-sportu, tak pierwsze kilka zdań sprawiają, że osobie takiej jak ja – graczowi z wieloletnim stażem – po prostu nie chce się czytać dalej. A szkoda, bo poznawczo to naprawdę dobry tekst i z zaciekawieniem przeczytałem go do końca, do czego też gorąco zachęcam.
Na pierwszy rzut oka może wydawać się to zwariowanym pomysłem. Ludzie, których zawodem jest granie w gry oraz widzowie, którzy patrzą, jak ci pierwsi to robią. Jaki to ma sens? Gdzie w tym sport? A co najważniejsze, czy to w ogóle się opłaca? – tak zaczyna się wspomniany materiał. Wszystko niby na pozór jest w porządku, ale zastanawiam się, czy jest sens w dzisiejszych czasach i dobie popularności e-sportu, w ogóle takie pytania stawiać? Zwłaszcza na początku, bądź co bądź, ciekawego tekstu, który później dobrze się rozkręca. Autor sugeruje, że kibice e-sportowi to trochę zwariowani ludzie (albo przynajmniej z pozoru), którzy patrzą jak inni grają. Idąc tym tokiem rozumowania, kibice piłkarscy też są zwariowani, bo lubią patrzeć jak inni grają w piłkę, zamiast samemu ruszyć cztery litery na świeże powietrze haratnąć w gałę. W dalszej części tekstu wyjaśnione jest, skąd bierze się zainteresowanie oglądaniem innych grających i sprawnie zostaje to uargumentowane, ale w tekście nie brakuje zdań typu: do 2020 roku liczba ta [przyp. red. oglądających] może sięgnąć nawet 600 milionów, a mówimy tutaj tylko o ludziach, którzy chcą oglądać, jak inni grają w gry.
Czy tylko ja odbieram w tym momencie siebie jako dziwaka? Jakoś o fanach Kamila Stocha, Otylii Jędrzejczak, Mariusza Pudzianowskiego i wielu innych sportowców nie mówi się, że są to osoby, które chcą oglądać, jak inni skaczą, pływają i okładają się po twarzy? Kibicowanie jest przecież wpisane w ludzką naturę od wieków. Lubimy rywalizować i tę rywalizację oglądać, czy dotyczy ona skoku o tyczce lub biegu na 1000 metrów, czy też gry w brydża. Nie ma znaczenia. Jakkolwiek to zabrzmi, dziwi mnie zdziwienie autora, a przynajmniej niektóre z wtrętów w tekście. Choć sam muszę przyznać, że nie należę do osób, które oglądają namiętnie e-sportowe rozgrywki, ale tak jak sam wolę grać w Counter Strike’a, tak również preferuję samemu pograć w kosza, popływać czy pobiegać. Ale całkowicie rozumiem to, że ludzie lubią kibicować i oglądać zmagania na poziomie, którego sami prawdopodobnie nigdy nie osiągną i to w tym wszystkim jest właśnie fajne i ekscytujące.
Autor tekstu na Gazeta.pl zastanawia się też, gdzie w tym całym e-sporcie jest sport? To dobrze postawione pytanie, na które ja też szukam odpowiedzi. Od zawsze sport kojarzony jest z aktywnością fizyczną i tak też rodzice, dziadkowie, nauczyciele nam go definiowali. PWN w końcu podaje:
Sport to – z założenia pokojowe współzawodnictwo, którego istotę stanowi indywidualna bądź zespołowa rywalizacja (wg określonych reguł) prowadzona zgodnie z zasadami fair play oraz dążenie do osiągania jak najlepszych wyników, podejmowane także m.in. w celu rekreacji i doskonalenia własnych cech fizycznych.
Jak do tej definicji ma się uznanie przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski szachów jako sportu? Dlaczego więc rozgrywek w Counter Strike’a oficjalnie nie można nazwać sportem? Mamy przecież rywalizację, turnieje, grupy, zawodników. Wszystko się zgadza, poza aktywnością fizyczną, ale jak widać na przykładzie wymienionych szachów, wyjątki się zdarzają.
Niestety tekst na Gazeta.pl pokazuje, że mimo ogromnej popularności e-sportu (zaryzykowałbym, że pieniądze pompowane w e-sport są większe niż we wspomnianych szachach, a nawet skoków o tyczce), nadal traktowany jest trochę sensacyjnie. Nie wiem do końca, czy tego rodzaju teksty robią e-sportowi dobry czy zły PR. Mam mieszane uczucia, bo z jednej strony Gazeta.pl pokazuje pozytywny wizerunek, pewne zjawisko, argumentuje to, dlaczego gracze chcą oglądać innych graczy. Ale z drugiej strony, samo pisanie o tym już może sugerować, że faktycznie mamy do czynienia z czymś dziwnym co należy wyjaśnić i przedstawić.
Co Wy sądzicie na ten temat? Dajcie koniecznie znać w komentarzach pod tekstem. A dla tych, którzy jeszcze wątpią w siłę e-sportu, mamy poniższe wideo.