Jako wielbiciel Final Fantasy, martwię się o siódmą część
Japończycy próbują zrobić z Final Fantasy VII Remake całkiem nową grę. Problem w tym, że chyba przesadzili z sake.
Cenię dobre remake’i. W ostatnich latach nie miałem powodów do narzekania, głównie za sprawą Resident Evil 2 oraz 3. Z kolei w 2020 ukazało się Final Fantasy VII Remake. Pamiętam, jak gracze od dekady spekulowali, kiedy i w jakiej formie pojawi się ulepszona siódma część “finala”. Zresztą, wtedy był to najbardziej wyczekiwany remake wszech czasów.
Ostatecznie po premierze trochę na FFVII Remake się zawiodłem. Owszem, była to wspaniała podróż do czasów młodości, wróciły wspomnienia, kiedy grałem w oryginalną wersję na PSX-ie bez karty pamięci. Konsola była włączona przez 3 dni, a ja robiłem przerwy tylko na obiad u dziadków (dobrze, że mieszkali trzy bloki dalej). Opowiadałem Wam już tę historię, prawda? Cóż, jestem starym człowiekiem i czasami lubię się powtarzać. Z drugiej strony nie jestem aż takim zgredem, żeby piszczeć na bramkach w muzeum i dlatego dokładnie pamiętam, gdzie zakończył się mój weekendowy maraton. W tym samym miejscu, gdzie zacznie się Final Fantasy VII: Rebirth, czyli zaraz po opuszczeniu Midgaru.
Tutaj pojawia się pierwszy problem z Rebirth. Square niestety doszło do wniosku, że chce zmienić historię, którą dobrze znam. Z najnowszego zwiastuna wynika, że dowiemy się czegoś nowego na temat Sepirotha i uwaga… Aeris. Jeśli graliście w pierwowzór z PSX-a, zapewne wiecie co stało się z kwiaciarką. Nie chcę spoilerować, więc powstrzymam się od dalszego komentarza. Natomiast nie podoba mi się majstrowanie w historii, a zwłaszcza w postaci Aeris. Producent chce bowiem zrobić z Rebirth nową odsłonę serii z poboczną, a może nawet dalszą, historią bohaterów. Dla mnie nie jest to już remake a spin-off. Co więcej, wygląda to trochę tak, jakby producent remake’u na ostatnią chwilę stwierdził, że warto coś pozmieniać. Po co? Może dlatego, żeby przyciągnąć starych jak i nowych fanów gry? A może po latach uznał, że historia z oryginału nie była do końca dobra?
Moja teoria jest taka, że Square chce udobruchać graczy po ogłoszeniu decyzji o podziale gry na trzy części. Pamiętam, że dwa lata temu hejtu nie było końca. Teraz przynajmniej będzie miał argument, że przecież tworzy nową grę z oddzielną historią. Ja tego nie kupuję, bo skoro tak, to jednak wolałbym, aby produkcja nie nazywała się Remake. Jakoś z Crisis Core się udało.
Podział Final Fantasy VII na 3 części nie może się udać
Ale wróćmy jeszcze na chwilę do remake’u z 2020 roku. Na początku wspomniałem o tym, że się na nim zawiodłem. Przede wszystkim chodziło o fakt, że historia została podzielona na 3 części i tam, gdzie tak naprawdę gra w oryginale się zaczynała, remake się skończył. Wersja wydana w 1997 roku była dlatego przełomowa, bo oferowała ogrom zawartości. Zabawę na 100 godzin, otwarty (może nie do końca, ale zawsze) świat, masę ciekawych lokacji i mnóstwo charyzmatycznych bohaterów. Remake niestety okazał się przystawką do dania głównego. Oczywiście nie była to do końca zła gra, ale biorąc pod uwagę oczekiwania i to, czym był pierwowzór, wersja z 2020 stanowiła namiastkę hitu sprzed lat.
Trudno mi więc uwierzyć w Rebirth, tym bardziej że Remake od połowy gry do jej końca po prostu mnie wynudził. Był rozciągnięty na siłę, tylko po to, aby usprawiedliwić podzielenie gry na części. Wydaje mi się, chociaż chciałbym się mylić, że z Rebirth będzie podobnie. Square dorzuci może imitację otwartego świata (bo na coś pokroju Wiedźmina 3 czy Skyrima nie liczę), namiesza w historii postaci i będzie kazał nam się najeść do syta na etapie zupy, pozostawiając danie główne i deser na trzecią część. Ja natomiast wstrzymam się z zakupem drugiej części remake’u, bo nie lubię jak ktoś zmienia moje zamówienie.