Klasyka RPG i słowiańska dusza polskiej produkcji. Darmowe Broken Ranks zaskakuje na każdym kroku

Broken Ranks szkic koncepcyjny z postaciami
PG Exclusive Publicystyka

Średni ze mnie fan MMO, klasycznych RPG-ów czy nawet gier z turowym systemem walki. To wszystko jednak znajdziemy w polskiej grze Broken Ranks. I wierzcie lub nie, ale bardzo mi to odpowiada. A przekonać mnie do czegoś, za czym nie przepadam, jest naprawdę sporym wyczynem.

To nie jest tak, że przespałem modę na Baldur’s Gate albo kompletnie olałem istnienie rewolucyjnych gier MMO. Wręcz przeciwnie – klasyczne RPG ogrywałem wielokrotnie i choć jestem w stanie przyznać, że są to wyjątkowe produkcje, bardzo rzadko je kończyłem. Do MMO próbowałem przekonać się mnóstwo razy i chyba jedyna pozycja, która przyciągnęła mnie przed ekran na dłużej, to Star Wars The Old Republic.

Dobre dobrego początki

Jakiś czas temu pisałem newsa o debiucie polskiego MMO będącego w zasadzie remake’iem dość popularnej gry przeglądarkowej. Broken Ranks, bo o nim mowa, zdobyło moją uwagę z paru powodów. Mimo iż z góry zakładałem, że niekoniecznie rozgrywka wciągnie mnie na dłużej niż dwa popołudnia, od razu pisałem do znajomych „ej, patrzcie – jest za darmo i jest polskie, i jest ładne, i może też fajne”. Oczywiście jakoś guzdraliśmy się z ograniem tego tytułu, a sam usiadłem do niego dopiero teraz. I jest mi cholernie głupio, że tyle czasu nieświadomie zmarnowałem, nie grając w pozycję od wrocławskiego Whitemoon Games.

Ile czasu przesiedziałem, odkładając odpalenie tytułu. Bo to MMO, ma turowy system walki i do tego za wzór stawia choćby Baldur’s Gate czy Icewind Dale. Raz na jakiś czas znajdzie się jednak gra, która kompletnie wywróci moje wartości do góry nogami.

Po szybciutkim stworzeniu konta na głównej stronie gry, pobieramy klienta, ściągamy niewiele plików i… już możemy zaczynać swoją przygodę. Tworzenie postaci opiera się bardziej na tworzeniu jej awatara (który widzimy m.in. w dialogach), ale zastosowane zmiany i tak da się zauważyć w cyfrowej sylwetce bohatera lub bohaterki. Potem mamy intro składające się z rysowanych plansz i po kilku chwilach można grać. Jak na razie – standard gatunku i nic, co zwiastowało by nadchodzącą burzę.

Które MMO zaczyna się „po hitchcockowskiemu”?

Byłem pewien, że po paru godzinach wrócę cisnąć w coś innego, ale tak się nie stało. Przede wszystkim – dzięki fabule. Absolutnie nie podejrzewałem, że MMO może mieć tak wciągającą historię z przekonującymi postaciami i wieloma wyborami, które będą stanowić o przyszłości tego, jak rozwinie się akcja. Dość powiedzieć, że cała rozgrywka zaczyna się najazdem na naszą ojczyznę, czyli, że tak powiem, jest „na pełnej”. Pierwsi napotkani wirtualni towarzysze okazują się czymś więcej niż cyfrowymi postaciami i rysowanymi awatarami.

Gra zaczyna się z takim impetem, że bałem się, iż po zwolnieniu akcji będą długie postoje. Trochę pograłem i muszę powiedzieć, że wcale tak nie ma. Jasne, historia naszej postaci z czasem zwalnia, ale nie jest to nic złego. Questy (w tym te główne) zostały napisane tak sprawnie, że zazwyczaj zapominałem, iż gram w pełnoprawne MMO. Gdy po krótkim samouczku trafiamy na statek, tam jest o wiele spokojniej, ale nawet jeden, pozornie nic nieznaczący wątek może chwycić wręcz za serce. Tak – możemy tu kształtować historię pod siebie, a ja z wyborami miałem problem w zasadzie od początku. Nie byłem po prostu pewien, czy dobrze postępuję.

Panie Gerwant, mieczem ich i halabardą

W przekonującym opowiadaniu fabuły dużą rolę odgrywają dialogi. Te, choć miejscami z niezrozumiałą auto-cenzurą, powołują postacie do życia. NPC nie są udźwiękowione, a większość dialogów rozgrywa się nie tyle w obrazie, ile w tekście. Mamy tam nie tylko „wypowiadane” kwestie, ale również didaskalia opisujące detale związane z akcją. Szczerze mówiąc sam styl i język bardzo może przypomnieć naszego rodzimego… Wiedźmina. Mamy tutaj brutalnie szczerą słowiańszczyznę, wiele nieco archaicznych zwrotów i drobne wtrącenia podkreślające charakter niektórych postaci. Nie oczekujcie tu więc generyczności, z której znana jest większość tego typu gier – twórcy wyraźnie włożyli dużo wysiłku w kształtowanie i przedstawianie opowieści.

Ja wiem, że strasznie rozpisuję się o fabule, ale to właśnie było dla mnie największym zaskoczeniem. Reszta z pewnością spodoba się fanom oldschoolowych RPG-ów, MMO, eksploracji i… dynamicznych gier turowych. Chwila, co?! Istnieje coś takiego? Najwyraźniej tak. Broken Ranks powstało jako odświeżenie przeglądarkowego The Pride of Taern, które dało się poznać paroma ciekawymi pomysłami na gameplay. Także i tutaj mamy więc turową walkę, która jest zaskakująco dynamiczna, bo na wykonanie ruchu mamy tylko 10 sekund. Niby niewiele, ale z góry możemy sobie ustalić odpowiednie ataki i obronę.

Niby pomyśl, ale szybko

Wszystko opiera się na punktach akcji, które należy rozdysponować między różnymi działaniami (zaklęciami, atakami) oraz obroną (na ataki fizyczne, dystansowe oraz umysłowe). Wspomniane “działanie” to z reguły jakaś forma zadawania obrażeń i to my musimy ustalić, czy przeciwnik będzie raczej bronił się od ataków z łuku, czy raczej postawi na ochronę od miecza. Dlatego też dbamy o odpowiednią różnorodność, aby niemilców zaskakiwać i, najlepiej, samemu nie dać się zaskoczyć. Przy tym wszystkim trzeba pamiętać o zdrowiu, swoistej manie oraz kondycji.

Wybrałem postać zręcznego sheeda, więc bardzo szybko okazało się, że powinienem jak najbardziej rozwijać właśnie ten ostatni wskaźnik. Przy okazji – klas mamy łącznie siedem. Są to: barbarzyńca, łucznik, druid, mag ognia lub vodoo, rycerz oraz wspomniany sheed.

Walka jest więc przystępna nie tylko dla fanów tego typu gier. Jasne, sam spędziłem sporo czasu na Divinity II, ale Broken Ranks przesuwa jednak granicę między taktyką a rozwałką. No i bywa zdumiewająco brutalnie. Widok przeciętego na pół generała zapamiętam chyba na długo – z pewnością nie tego spodziewałem się po stosunkowo „oszczędnej” w środkach wyrazu produkcji. I nie mam na myśli „oszczędnej” jako czegoś złego, co to, to nie.

Broken Ranks wcale nie jest broken

Jasne, modele 3D są raczej dość proste, ale rekompensuje je widok izometryczny. Prawdziwą perełką i powodem, dla którego bez dwóch zdań trzeba zaliczyć Broken Ranks do gier urzekających wizualnie, są ręcznie rysowane tła. Te nierzadko przykuwają nasz wzrok i udowadniają, że nawet w dość mało atrakcyjnym gatunku izometrycznych RPG-ów da się zaskoczyć czymś naprawdę urzekającym. Zresztą, sama grafika jest i tak świetnym dopełnieniem zadziwiająco wyczuwalnego klimatu jakby żywcem wyjętego z mrocznych literackich dzieł słowiańskiego fantasy.

Być może trochę dziwi tak mocne postawienie w tym tekście na rozgrywkę jednego gracza, wszak to MMO! Na razie jednak grałem samotnie i tak, jak większość innych produkcji by mnie znudziła, Broken Ranks wciągnęło i cały czas mam ochotę na więcej. W razie czego, gdy trafimy do pierwszej otwartej lokacji, przed nami otworem stają wszelkie dobrodziejstwa MMO. Widzimy innych graczy biegających po mapach, możemy zaprosić ich do drużyny albo wyzwać na pojedynek. Także nie jest tak, że tytuł oferuje najwięcej zabawy dla samotnych graczy, bo raczej każdy znajdzie coś dla siebie.

Nie ma przeszkód, aby zagrać wspólnie ze znajomymi albo samotnie przemierzać niegościnny świat tej jakże gościnnej gry. Z czasem mamy dostęp do nowych umiejętności czy technik, ale również mechanik gry. Kwestią czasu jest założenie własnej gildii (albo dołączenie do istniejącej), skupienie się na sidequestach czy zwyczajne logowanie się, aby porozmawiać na czacie z zaskakująco miłą społecznością. Ostatni raz bawiłem się tak dobrze z obcymi ludźmi w The Elder Scrolls Online, ale i tak zależało to od pory dnia, w jakiej logujemy się na serwery.

Za darmo, ale czy na pewno?

Tytuł od wrocławskich deweloperów dostępny jest za darmo i mam tu na myśli – faktycznie za darmo. Nie ma tutaj opcji pay-to-win, a waluta premium służy raczej spełnianiu naszych zachcianek niż dopakowywaniu postaci. Pewną ciekawostką jest natomiast fakt, że płatne za prawdziwe pieniądze monety możemy też uzyskać od innych graczy. Teoretycznie można więc korzystać także ze sklepu premium bez potrzeby wydawania ani złotówki. Szanuję takie podejście i docenią je z pewnością wszyscy, którzy nie znaleźli swojego miejsca w świecie takiego choćby Diablo Immortal.

Doprawdy rzadko zdarza się, że jakaś gra nie tyle przeskakuje moje oczekiwania, ile kompletnie wywraca je do góry nogami. Ba, nawet w momencie tworzenia konta nie byłem przekonany do Broken Ranks. Gdy jednak pokonałem pierwszych dwóch przeciwników i dobiegłem do zamku, zaczęły się tam dziać sceny tak dantejskie, że aż niepozwalające oderwać się od ekranu. Ostatni raz miałem tak przy okazji ogrywania… uwaga, przygotujcie się, Plants vs. Zombies Battle for Neighbourville. Dobra, wiem jak to brzmi, ale dostałem tamtą grę za darmo i mimo moich wyraźnych obaw, wciągnęła mnie na długi czas. Broken Ranks działa na podobnej zasadzie i jest w stanie otworzyć oczy nawet największym gatunkowym niedowiarkom, ale jest darmowa od samego początku. Co więc szkodzi spróbować?

Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie