Test Genesis Radon 600 – duży sprzęt za małe pieniądze
Problem z zakupem headsetu bywa większy niż można by przypuszczać. W momencie gdy myślimy, że dokonaliśmy już doskonałego wyboru w zaplanowanym przedziale cenowym znajdujemy nagle kolejne, droższe o 20 złotych ale za to z wytrzymalszym kablem. Kolejne 20 więcej i mamy podświetlenie LED. Kolejne – proszę bardzo – wbudowana karta dźwiękowa. A gdybym powiedziała, że istnieją słuchawki w cenie 150 złotych, którym właściwie niczego nie brakuje i grzechem byłoby wybrzydzać w poszukiwaniu czegoś lepszego? Radon 600 to partia godna sprawdzenia. Jednak jak ma się do tego wygoda użytkowania oraz materiały, z jakich wykonano słuchawki?
Kartonowa czarno-czerwona chatka Radona jest duża jak on sam. Gwarantuje to sporo miejsca na przechwałki producenta, a zaprawdę powiadam – jest czym się chwalić. Głośnik o średnicy 50 mm oraz wbudowana karta dźwiękowa oferująca dźwięk w systemie przestrzennym 7.1 to bezsprzecznie parametry warte bliższego przetestowania. Ci co lubią błyskotki ucieszą się z też czerwonego podświetlenia LED oraz mocnego, długiego kabla w oplocie. Tył pudła podaje przydatną informację, że headset korzysta ze wsparcia oprogramowania dostępnego do pobrania z oficjalnej strony producenta. Sprzęt audio z oprogramowaniem? Zawsze mile widziany.
Boa Dusiciel to, czy jednak kabel?
Słuchawki zostały zapakowane bardzo starannie – wewnątrz pudła zobaczymy tekturki wypełniające przestrzeń między muszlami. Nic więc tu nie lata ani się nie obija nawet w czasie transportu. Na dnie pudełka majaczy skrócona instrukcja obsługi i naklejki. Dużo naklejek, bo aż sześć. To co chyba najbardziej urzekło mnie w headsecie pod względem wizualnym to… przewód, a raczej jego oplot. Firmowe kolory ułożone zostały w przyjemny, przeplatający się wzór, a sam nylon jest wyjątkowo mocny i świetnej jakości. Niestety cena słuchawek nie pozwoliła producentom wykonać go z lżejszych materiałów. Kabel jest więc gruby, mocny, długi (200 cm), solidny i… naprawdę ciężki. Na tyle ciężki, że potrzebowałam za każdym razem układać sobie go na kolanach, aby nie ciągnął bezpośrednio w dół w kierunku jednostki centralnej i przekrzywiał tym samym cały (też nie najlżejszy) headset. Równie konkretnie wykonano zakończenia przewodu. Przy lewej słuchawce wychodzi on wprost z ciekawej wizualnie mocnej gumy, kończy się zaś standardowym wtykiem USB 2.0 w plastiku, który w zamyśle miał być najwyraźniej ciekawy, ale nie jest.
Wykończeniowo bardzo nierówno
Sam headset ma coś z syndromu swojego kabla: na pierwszy rzut oka jest nienagannie, jednak po bliższym przyjrzeniu się zaczynają się wyłaniać sprawy drugorzędne. O ile klapy oraz materiał zastosowany na poduchach to elementy najdokładniej wykonane (na dodatek z dobrych materiałów), to górna część słuchawek może nie woła, ale szepcze o pomstę do nieba. Jest to model, w którym na pałąku górnym rozciągnięto materiał, który to z kolei ma bezpośrednio opierać się na głowie. Czym większa głowa, tym paski na końcu materiału bardziej się rozciągają tworząc większą przestrzeń. No i właśnie. Dwa metalowe pałąki zostały obłożone tak bardzo średniej jakości plastikiem, iż wydaje się zasadne zapytać, czy nie lepiej było zostawić tu gołego metalu. Sama miękka „poprzeczka” to imitacja skóry. O ile do materiału nie można się doczepić, to jego wykończenie nie zostało starannie obrobione i zabiera dużo uroku słuchawkom. Zaczęło strzępić się już po tygodniu użytkowania.
Góra headsetu to kiepskie plastiki dookoła metalowych pałąków i słabo dopieszczone wykończenie materiału.
Wracając do zalet – na pochwałę zasługują zewnętrzne obudowy słuchawek. Jest to dobrej jakości plastikowa siateczka, która przepuszcza światło LEDowego logo Genesis. Element ten wygląda bardzo ładnie. To, co jeszcze świeci w Radonie to zakończenie mikrofonu – także subtelnie i także bardzo stylowo. Generalnie headset dużo zyskuje na wyglądzie dopiero gdy zabłyśnie. Za dnia króluje tu czerń, szarość oraz odcienie bordo. Pałąk mikrofonu jest nieodczepiany i na tyle poddający się, że można sobie z niego tworzyć szlaczki. To duży plus. Jest umieszczony na lewym nauszniku, podobnie jak pokrętło głośności.
Jak to się nosi?
Odpowiedzią na to pytanie powinno być kolejne pytanie: a jak dużą masz głowę? Jeśli dużą to nosi się dobrze. Niestety małe, a nawet średnie głowy mogą żałować zakupu ze względu na problem z dopasowaniem, a co za tym idzie – z wygłuszeniem. Nie ma lepszej metody od założenia sprzętu na siebie i określenie jak się w nim czujemy. Osobiście muszę przyznać, że zdarzyło mi się czuć muszle na ramionach w momentach lekkiego nawet przekrzywienia głowy. Nie wiem jak jeszcze bardziej obrazowo mogłabym opisać, że słuchawki są duże. Naprawdę duże. Nie pomaga też fakt, że paski utrzymujące napięcie poprzeczki spoczywającej na głowie nie wykonują zbyt dobrze swojej roboty. Po rozciągnięciu nie wracają do pozycji wyjściowej na tyle dobrze, aby zapobiec zjeżdżaniu headsetu w dół a tym samym muszle nie leżą tam gdzie powinny czyli centralnie na uszach. Szkodzi to znacznie wygłuszeniu.
Prócz powyższej uwagi (która będzie istotna tylko dla osób drobniejszych), headset jest wygodny. Mimo iż waży nie najmniej (325g bez kabla) to nic nie ciśnie, nie uwiera, poduchy klap są spore więc każde uszy bez problemu się zmieszczą.
It’s all about the bass
Pasmo przenoszenia Radona to standardowy, słyszany przeciętnym, ludzkim uchem zakres od 20 do 20 000 Hz. Impedancja o wartości 32 omów początkowo mnie zniechęciła, bo parametr o tej wysokości łącze nijako z mniejszą głośnością sprzętu. Na szczęście Radonom jest tak dalece do cichości jak to tylko możliwe. Podobnie parametry mówiące o czułości: 98 przeciętnych decybeli nie powala, ale pozwala na przyjemny odbiór muzyki. Wszystko to wspólnie z pięciocentymetrowymi głośnikami wystarcza aby rozmiłować się w dźwięku Radonów, ze szczególnym uwielbieniem wydawanego przez nie basu. Odpowiedni poziom głośności potrafi także zapewnić porządny masaż twarzy. Nie skłamię, jeśli napiszę że przesłuchałam w tym headsecie połowę dostępnych utworów na YouTube mających w tytule zwrot Bass Boost. Nawet mocny i głośny bas nie sprawi, że usłyszymy znane nam z tanich modeli charczenie i jakkolwiek to zabrzmi – minusem jest to, że Radony nie pozwalają na ciche słuchanie muzyki. Palec sam znajdzie drogę do potencjometru, aby odpowiednio go rozkręcić…
No dobrze, dźwięk jest naprawdę przyjemny i choć Genesis najsłabiej odwzorowuje tu tony wysokie to bas i tony średnie wynagradzają wszystko. Bardzo było mi przykro, że nie dopasowaliśmy się z Radonami rozmiarowo, bo dźwiękiem trafił bezbłędnie w moje melomańskie gusta.
Podobnie nie ma co złego słowa powiedzieć na mikrofon. Głosu, który rejestruje nie powstydziłby się nawet początkujący Youtuber. Największą jego zaletą jest bardzo niski poziom rejestrowanych szumów.
By w pełni wykorzystać moc Virtual 7.1
Xear Audio Center to programik ważący po spakowaniu 122 MB. Jeśli chcemy wycisnąć z Radona wszystko co się da, to nie możemy go pominąć. Po zainstalowaniu aplikacja chowa się w tray’u i wywołamy ją dwuklikiem. Z jej poziomu będziemy mogli zarządzać zarówno słuchawkami jak i mikrofonem. Program nie obsługuje języka polskiego, jednak wkomponowana w niego angielszczyzna nie powinna stanowić problemu dla dzisiejszego użytkownika komputera. Ustawimy tu główną głośność headsetu jak i oddzielnie poziomy dla kanału lewego i prawego. Program pozwoli nam też na wybranie bądź dostosowanie equalizera i efektów specjalnych znanych choćby z aplikacji dedykowanej kartom muzycznym Realtek. Możemy pobawić się w podwyższanie głosu oraz efekt karaoke (który prawie nigdy nie działa tak, jak trzeba), ale przede wszystkim uruchomić moduł dźwięki 7.1 i dostosować go według własnej woli. W praktyce oznacza to, że określamy wirtualną odległość i moc każdego z 8 głośników, których istnienie symulują nasze dwie muszle.
Mikrofon prócz ustawień standardowych jak tłumienie echa dostał jeszcze trochę zbędną opcję zniekształcania naszego głosu w czasie rzeczywistym. Można więc zrobić z siebie dinozaura (a bardziej potwora), kaczuszkę (a bardziej wiewiórkę), sprawić by nasz głos był niższy imitując mężczyznę, bądź wyższy imitując kobietę (choć wychodzi z tego bardziej odgłos obdzierania kogoś ze skóry).
Zagrajmy w 7.1
Tak dobrą jakość dźwięku odtwarzanego i nagrywanego zawdzięczamy nie tylko parametrom, ale i wbudowanej karcie dźwiękowej. Jednak to, czym zachęca do kupna Genesis to nie sam fakt o jakiejś pierwszej lepszej karcie audio, ale o karcie, która generuje dźwięk przestrzenny 7.1. Jak sprawdza się więc ta funkcja w Radonie? Pozycjonowanie jest dobre i tylko dobre. Nie aż tak szczegółowe jak gdyby w pokoju rozmieścić faktycznie siedem satelit. Nie ma co się oszukiwać: z dwóch głośników i to w tej cenie nagłośnienia studyjnego nie zrobimy, jednak gra będzie dużo przyjemniejsza niż w headsecie bez takiej konfiguracji. To co zyskamy to brak agresywnego pojawiania się i znikania dźwięków podczas przechadzania się uliczkami wirtualnego świata. System 7.1 pozwoli na stopniowe narastanie i znikanie rozmów mijanych przez nas postaci. Efekt ten jednak nie wywołał we mnie jakiegoś wielkiego oszołomienia. Czar pryśnie dodatkowo jeśli zdamy sobie sprawę, że na rynku dostępne są doskonale działające systemu audio jak Dolby Atmos lub darmowy Windows Sonic, który z powodzeniem symulują dźwięk przestrzenny 7.1. Za sprawą jednego kliknięcia sprawimy, że każde stereofoniczne słuchawki zadziwią nas swoimi możliwościami – brudną robotę wykonują bowiem wówczas nie one, a program bawiący się budową naszego mózgu.
Radon 600 ma wiele zalet i kilka pomniejszych wad. Cena sprawia, że warto wziąć go pod uwagę przy zakupie nowego headsetu.
Genesis ma w swojej ofercie wiele dobrych, a przy tym niedrogich peryferii komputerowych. Podobnie jest w przypadku Radona 600. Gdyby tylko był mniejszy i może nieco bardziej fantazyjny pod kątem designu, przekonałby mnie do siebie całkowicie. Ładne i pomysłowe podświetlenie, dobrej jakości dźwięk z naciskiem na bas, doskonale nagrywający mikrofon i w większej mierze solidne materiały, z których wykonano Radony sprawiają, że w tej cenie są poważnym kandydatem do zakupu. Nawet jeśli zaimplementowanie w kartę dźwiękową modułu Virtual 7.1 było trochę na wyrost, to na pewno nie straciła na tym jakość dźwięku oraz mikrofonu.
PLUSY:
+ dźwięk, któremu nic nie można zarzucić
+ doskonale sprawujący się bas
+ ładne podświetlenie
+ elastyczny pałąk mikrofonu
+ jakość nagrań głosowych
+ wytrzymały, długi przewód…
MINUSY:
– … choć niebywale ciężki
– niestarannie wykończona opaska stykająca się bezpośrednio z wierzchołkiem głowy