Recenzja filmu “Flow”. Polecana przez Hideo Kojimę historia dla fanów “Stray” i “Ico” z oscarową nominacją

Recenzja filmu Flow. Piękne kino dla graczy i nie tylko
Filmy Recenzje Testy

Pierwsza tak fantastycznie przyjęta animacja z Łotwy, która natychmiast zyskała uznanie w światowych mediach, nie jest byle banalną opowieścią o kocie i jego przyjaciołach. Trzeba doskonale znać się na produkcji filmowej, żeby z obrazu bez dialogów, niespecjalnie przykładającym się do antropomorfizacji zwierząt, uczynić po prostu piękną, przesyconą emocjami opowieść. Oto nasza recenzja filmu “Flow”.

Złotego globu w kategorii “Najlepszy film animowany” zdobył właśnie obraz Gintsa Zilbalodisa, co już samo w sobie stanowi dość śmiałe polecenie seansu. Jakby tego było mało, obraz ten poleca także jedna z największych gamingowych legend, Hideo Kojima. Dla graczy to także dość istotny wyróżnik, ale nie można zapominać o całym worze innych nagród i nominacji. Dlaczego niepozorna łotweska animacja “Flow” okazała się czymś tak pożądanym w świecie kina? To akurat proste – bo robi wszystko inaczej.

I jest w tym diabelnie wręcz dobra, bo “Flow” to taki Dawid, który wygrał z Goliatem, jakim są najwięksi gracze na rynku animacji na czele z Disneyem czy Pixarem, tworzący kakofoniczne historie z nierzadko oklepanych schematów. Pokazuje, że nie trzeba dialogów ani nawet ludzkich postaci, aby móc zainteresować, a nawet i wciągnąć, poruszając czułe struny w chyba każdym człowieku. To uniwersalna animacja, z przesłaniem, która trafi do każdego, niezależnie od tego, kim jest, gdzie mieszka i w jakim języku się porozumiewa, bo emocje są ponad granicami.

Recenzja filmu “Flow”, czyli Arki Kota

“Flow” robi to wszystko nawet bez szczególnie wyjątkowego scenariusza, a w zasadzie nawet do bólu prostego. Dałoby się go spokojnie streścić w jednym zdaniu – kot (choć bardziej Kot) musi przetrwać nagłą powódź, znajdując wspólny język z innymi zwierzętami. Jest w tym mimo wszystko pewnego rodzaju unikatowość, bo mówimy o wspaniałym kinie zarówno dla starszych, jak i młodszych odbiorców. Nawet jeśli każdy wyjdzie z seansu z inną wartością, to i tak z nią wyjdzie, co przy wielu innych filmach animowanych nie byłoby takie pewne.

“Flow”, jak zresztą wspomniałem, robi to wszystko w uniwersalnym języku emocji. Nie ma tu dialogów, a bohaterowie – znaczy się, zwierzęta – mają pewne ludzkie cechy, lecz nie zostały przesadnie antropomorfizowane. I to dość odważny pomysł, bo faktycznie oglądamy na ekranie kota, psy, kapibarę, lemura i majestatyczne wręcz sekretarze, które po części zachowują się właśnie tak, jak powinny – zwierzęco. Uczą się i myślą przy tym zaskakująco szybko, więc nie ma mowy o filmie porównywalnym z wizytą w zoo.

Cała ta paczka znajduje się nagle w obliczu katastrofy. Dosłownie w kilka chwil poziom wód podniósł się tak, że przy kwestii przetrwania pojawia się znak zapytania. Jest w tym co nieco z biblijnego potopu, a także i pewnego rodzaju nawiązanie klimatyczne, paradoksalnie nieszczególnie rozwijane w dalszej części historii, bo później wszystko idzie własnymi torami.

O kocie, który pływał łodzią

Główny bohater, czarny kot z przepięknymi żółtymi patrzałkami, szybko znajduje kompanów w tej podróży. Pojawiają się inne zwierzęta, każde posiadające natychmiastowo dostrzegalny unikalny charakter, jednocześnie mające ten sam cel. Aby poradzić sobie w obliczu katastrofy, muszą współpracować. Jeśli kiedykolwiek pracowaliście w grupie, byliście częścią zespołu, macie doświadczenie w kontaktach z innymi ludźmi – szybko zrozumiecie, o co w tym wszystkim biega.

“Flow” nie jest byle moralizatorską próbą pokazania nam katastrofy i jej następstw czy metod odbudowy świata, jak można sądzić po samym zwiastunie czy opisie fabuły. To jakże aktualna opowieść o zrozumieniu różnic między jednostkami i przede wszystkim nauczeniu się zaufania. Nie przychodzi to łatwo, a wiele osób musi w istocie poświęcić wiele, aby przełamać tę barierę. Każdy ma własne strachy, przyzwyczajenia czy nawet zasady, lecz sztuką jest idealny balans, by w imię wspólnego dobra wygrać z tymi przywarami. “Flow”, jak zresztą sam tytuł wskazuje, to także opowieść o balansie, przede wszystkim tym w naturze. Aż chciałoby się napisać “go with the flow of life”, czyli “płyń z prądem życia”.

Nie jest to tym samym aż tak traumatyzująca historia jak choćby kultowe “Wzgórze Królików” skutecznie zabijające przed laty dzieciństwo wielu z nas, których rodzice nawet nie wiedzieli, co nam włączają. Emocje są jednak jawnie dostrzegalne, choć prócz chwil zawahania i niepewności, pojawia się radość, czasami nawet i śmiech czy zwyczajna, ludzka i zwierzęca ciekawość. Balans, prawda?

“Stray”, ale trochę jak “Ico”

Pod wieloma względami to szczególnie atrakcyjna, nowożytna baśń m.in. dla fanów gier komputerowych, którzy znajdą tu wiele podobieństw z kultowymi i uwielbianymi pozycjami. Oczywistym nawiązaniem jest “Stray” cyberpunkowa opowieść o kocie, choć pod względem klimatu znacznie bliżej tu do klasycznych epopei Fumito Uedy w stylu “Ico” czy w szczególności “The Last Guardian”. Jeśli tak samo kochacie te opowieści, “Flow” jest jednym z niewielu współczesnych dzieł tak zbliżonych klimatem i sposobem opowiadania historii.

Już nawet pomijając fakt, że ten obraz po prostu wygląda jak… no właśnie, obraz. Pejzaże są przepiękne, malownicze połacie terenu same otwierają nasz planer podróży i zaznaczają najbliższą datę na wyjazd do jakiegoś pięknego kraju, a niektóre ujęcia zasługują na owacje na stojąco. Z tym wszystkim niezwykle mocno kontrastuje sam styl animacji, niezwykle zresztą wyjątkowy.

Postacie i ich ruchy, a nawet oświetlenie na ich sierści czy futrze – wszystko to wygląda niczym gra z PS3, choć muśnięta pędzlem malarza. Co ciekawe, równie mocno “uderza” w nas muzyka, zresztą nasz główny obiekt doznań audio, prócz kocich pomruków, kapibarowego wycia czy przelewania się hektolitrów niebezpiecznej cieczy. Idealnie kompletuje to, co widzimy, czyniąc niedługi seans nie tylko niezwykle wartościowym, ale i szalenie unikalnym.

Recenzja filmu “Flow”. W głąb, pod pelagial

Najciekawsze jest jednak to, że “Flow” nie nudzi nawet na chwilę. Może i ostatni akt filmu mógłby dostać delikatnego “kopa” narracyjnego, niestety dość leniwie podchodząc do zakończenia. Pamiętajcie jednak, że nadal mówimy o zasadniczo prostej historii, która i tak miejscami może nieźle chwycić za gardło. Szczególnie jeśli jesteście kociarzami. Po seansie na pewno będziecie chcieli wtulić się w swojego pupila, dostrzegając to, jak wszyscy – zwierzęta czy ludzie – są unikatowi.

Film ma jednak mnóstwo do przekazania i udaje mu się to wzorowo. Jak na obraz bez ani jednej linijki tekstu, to gigantyczne osiągnięcie. Do tego z realistycznie zachowującymi się zwierzętami, kierowanymi własnym instynktem rządzącym nimi znacznie dłużej od werbalnej, ludzkiej komunikacji. Z pewnością to jedna z najlepszych animacji ostatnich lat, a do tego jeden z najbardziej unikatowych filmów animowanych od dawna, pod tonią skrywający prawdziwe pokłady emocji. No i koty są zarąbiste. Kapibary też są zarąbiste. I “Flow”, co by nie było, również jest zarąbiste. I to na tyle, że film właśnie otrzymał nominacje do Oscara w kategorii “najlepszy film animowany” i “najlepszy film międzynarodowy”. Nie powiem – całkowicie zasłużenie.

Flow

Przepiękna historia opowiedziana wyjątkowymi środkami

"Flow" to unikalna animacja, która ze spokojem i rozwagą podchodzi do przedstawienia kociej przygody, która nawet bez dialogów obfituje w emocje

4

Plusy:

  • Piękna, wyjątkowa animacja
  • Klimat (dodatkowy + dla graczy)
  • Rzeczywiste emocje
  • Kompletująca doznania muzyka i udźwiękowienie

Minusy:

  • W zasadzie jest to dość prosta historia
Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Udostępnij: