Ta polska gra musi powrócić. Hit znad Wisły, który powinny otrzymać sequel

Ta polska gra musi powrócić. Hit znad Wisły, który powinny otrzymać sequel
PG Exclusive Publicystyka

Polacy na przestrzeni lat stworzyli naprawdę sporo gier. Niektóre z rodzimych produkcji mocno zakorzeniły się w świadomości graczy, a część z nich jest już niestety dość zapomnianych. Dzisiaj weźmiemy na tapet jedną z rodzimych serii, która zdecydowanie zasłużyła sobie na powrót. Ta polska gra powinna otrzymać nową część!

Spis treści:

  1. Nie tylko Wiedźminem polska branża stoi
  2. Call of Juarez – polska gra na Dzikim Zachodzie
  3. Seria poszła w dobrym kierunku
  4. Na Dzikim Zachodzie, ale inaczej
  5. Western musi powrócić

Nie tylko Wiedźminem polska branża stoi

Dziś mówiąc o grach z Polski mamy na myśli głównie te najgłośniejsze marki. Na pierwszy ogień z reguły „idzie” Wiedźmin od CD Projekt RED, a tuż za nim kroczy Cyberpunk 2077 od tych samych twórców. I jest to ciąg myślowy jak najbardziej słuszny, bowiem obie produkcje mogą pochwalić się gigantycznymi budżetami i równie wielką sławą na całym świecie. Nie da się przejść obojętnie wobec faktu, że każdy szanujący się gracz powinien w rodzimego Wiedźmina zagrać, a równie kultowy status można poniekąd przypisać Cyberpunkowi, choć jest to oczywiście o wiele młodsza produkcja. W drodze są już kolejne odsłony, które będą rozbudowywać obie marki i jeszcze bardziej ugruntują ich pozycje na światowych rynkach. Ale czy to jedyne polskie gry, jakie warto znać? Oczywiście, że nie.

Bo wśród mainstreamowych i popularnych tytułów możemy wymienić przecież również serię Dying Light. Na naszej mapie polskich gier pojawia się zatem studio Techland, które w swoim portfolio ma również m.in. serię Call of Juarez. I w tym momencie dochodzimy do momentu kluczowego naszej dzisiejszej dysputy – są bowiem marki i serie gier z Polski, które wręcz od lat zasługują na jakiś sequel, nową odsłonę czy cokolwiek, co będzie w stanie zadowolić graczy. Co wy na powrót na Dziki Zachód według polskiego przepisu? Dzisiaj zajmiemy się właśnie tą marką, która przed laty pokazała, że nad Wisłą da się zrobić pełnoprawną strzelankę, na dodatek osadzoną w bardzo charakterystycznych, choć odległych nam realiach.

Call of Juarez – polska gra na Dzikim Zachodzie

Jako się rzekło, dzisiaj wrócimy do czasów, gdy Techland nie miał jeszcze w głowie zombiaków i parkouru. Obecnie myśląc o grach na Dzikim Zachodzie automatycznie mamy w głowie Red Dead Redemption – i nic dziwnego. Wszak Rockstar Games (zwłaszcza w przypadku drugiej odsłony) dokonało czegoś wiekopomnego. Mimo ponad 6 lat na karku, Red Dead Redemption 2 jest uznawana za jedną z największych, najlepszych i najbardziej zaawansowanych technologicznie gier wideo w historii. Produkcja nadal potrafi zaskakiwać, a poziom szczegółowości świata gry, zróżnicowania i wielu aktywności sprawia, że tytuł nadal bawi i przyciąga mnóstwo graczy. Zanim jednak gra stała się numerem 1 w temacie westernów, to wiele do powiedzenia w tej tematyce mieli Polacy – z rodzimego studia Techland.

Chodzi oczywiście o serię FPS-ów Call of Juarez, która zadebiutowała jeszcze w 2006 roku. Tytuł od samego początku miał w rękawie kilka asów, które miały pomóc mu wygrać zainteresowanie graczy. Po pierwsze, Dziki Zachód – i to w formie strzelanki, co samo w sobie ma ogromny potencjał. Co więcej, tytuł oferował rozgrywkę z perspektywy dwóch postaci, na dodatek całkiem od siebie różnych. Jednym z bohaterów był Ray McCall. Pastor-zabijaka zręcznie posługiwał się bronią palną i stanowił niejako archetyp rewolwerowca, który w stanie był szybko trafiać przeciwników w czerep, zanim ci sięgnęli po broń. Drugim z bohaterów był Billy „Świeca”, który preferował działanie po cichu. Rozgrywka tą postacią to typowa skradanka z łukiem, biczem czy bronią białą. Obaj panowie świetnie się dopełniali, a debiut spotkał się ze sporym uznaniem graczy.

Chociaż samo oddanie nam dwóch bohaterów „do użytku” jest pewnego rodzaju twistem fabularnym. Bowiem panowie ze sobą nie współpracowali – Ray ścigał Billy’ego, posądzając go o zabójstwo swoich rodziców. Cała rozgrywka była niejako jednocześnie pościgiem i ucieczką. Nie da się jednak ukryć, że zróżnicowany styl rozgrywki obiema postaciami był genialną klamrą spinającą wiele elementów gry. Ta była przez to niesamowicie ciekawa, choć akurat etapy, w których wcielaliśmy się w Billy’ego nieco odstawały jakością. Ale to był dopiero początek.

Seria poszła w dobrym kierunku

Sequel wydany w 2009 roku, czyli Call of Juarez: Więzy Krwi był wreszcie tym, co pozwoliło marce w pełni zaistnieć na międzynarodowych rynkach. Była to kontynuacja na swój sposób wymarzona, bowiem twórcy uporali się z wieloma bolączkami poprzedniczki. Rozgrywka wreszcie została pozbawiona swoistej „toporności”, a samo strzelanie i korzystanie z umiejętności dwóch bohaterów zostało mocno dopracowane. Również i wizualny aspekt gry uległ mocnej poprawie. Polski FPS wszedł na salony, zadebiutował na Xbox 360 oraz PS3 i zdobył dobre oceny – był też wydawany przez Ubisoft, co pomogło w uzyskaniu lepszej ekspozycji gry na całym świecie.

Okazuje się jednak, że nie marka Ubisoftu, a dobre decyzje najbardziej pomogły grze. Fani chwalili tytuł za pozbycie się nielubianych elementów skradankowych. Kontynuacja (a fabularnie prequel) zabierał nas kilkanaście lat przed wydarzeniami z jedynki, do czasów wojny secesyjnej. Historia koncentruje się na braciach McCall; Rayu i Thomasie, którzy zbiegli z armii, aby ratować rodzinny dom. Szybko decydują się zawrzeć niebezpieczny sojusz i ruszyć na poszukiwanie skarbu pełnego złota.

Zobacz też: To nie jest błąd cenowy! 105 gier po 4,20 zł – AAA, kultowe hity, ukryte perełki jak za darmo

Polska gra na Dzikim Zachodzie, ale inaczej

Dwie ostatnie odsłony postanowiły mocno zmienić obraz serii. W 2011 na rynku ukazało się Call of Juarez: The Cartel. Gra zabrała nas w realia współczesne, a konkretniej do Los Angeles i Meksyku, gdzie trwa walka z kartelami narkotykowymi. Chociaż twórcy postarali się przenieść niektóre elementy z oryginału, to ostatecznie nie pomogło to w odbiorze gry. Była zwyczajnie niedopracowana, cierpiała na kiepską oprawę graficzną, brak klimatu i nie tylko. Mimo inspirowania się takimi dziełami jak filmowa Gorączka, nie pomogło to w odbiorze produkcji.

Zdecydowanie lepiej poradziła sobie odsłona Gunslinger. Polska gra wzięła na tapet (ponownie!) Dziki Zachód i klimat opowieści z Salonu. Zmęczony rewolwerowiec opowiada swoje historie napotkanym słuchaczom. Te są oczywiście pełne akcji, bohaterskich czynów i… mocno podkoloryzowane. Niejednokrotnie podczas zabawy ktoś zwróci nam uwagę, że to chyba nie było tak. Wówczas będziemy przeżywać dane sceny ponownie, choć w nieco inny sposób. Tytuł charakteryzował się szaloną rozwałką, zdobywaniem punktów na trafione strzały i komiksową oprawą. I zadziałało to znakomicie, a gra do dziś potrafi dać nam sporo zabawy. Czy się zestarzała? Absolutnie nie.

Call of Juarez musi powrócić – polska gra zasługuje na sequel

Czasami pewne serie gier po prostu dobiegają końca. Ich twórcy zmieniają kierunek, bądź decydują się po prostu na kontynuowanie prac nad czymś innym. I jest to jak najbardziej w porządku. W końcu nikt nie chciałby być zasypywanym regularnymi sequelami tego samego. A nawet jeśli, to nie zawsze taka droga ma jakikolwiek ekonomiczny sens. Nie każdy ma bowiem w portfolio takie marki, jak Call of Duty czy Assassin’s Creed. Czy jednak los, który spotkał serię Call of Juarez jest tym, z czym możemy po prostu się zgodzić? To zależy – bo ja, na ten przykład, godzić się nie chcę. O ile na rynku mamy pewne doskonale zapełnione nisze, to w przypadku takiego rodzaju strzelanek nie sądzę, aby miejsca miało brakować. Polska gra miałaby szansę na to, aby stać się królem podgatunku szalenie satysfakcjonujących strzelanek. Rewolwery grzeją się do czerwoności, podobnie jak skóra bohatera w kontakcie ze słońcem w samo południe.

Bo okazuje się, że motyw westernu nie został do końca wyeksploatowany. Ba, uważam, iż cały ten setting otrzymał zaskakując mało „dużych” gier. Te łączyłyby świetną rozgrywkę, dobrze zbudowany świat i naprawdę przyjemny gameplay. Od strzelanki w takich realiach zresztą wcale nie wymagalibyśmy wiele. Takie rzeczy, jak polowania, eksplorację czy mnóstwo znajdziek możemy zostawić Rockstarowi i serii Red Dead Redemption. W świecie moich marzeń seria Call of Juarez mogłaby się po prostu skupiać na genialnym doświadczeniu FPS – bez wojennej otoczki rodem z Battlefielda, za to z szalenie przyjemnym i responsywnym sterowaniem, do tego mnóstwem pojedynków i garstką charakterystycznych postaci. Poza tym sam Dziki Zachód i jego historia zgromadził mnóstwo legend, opowieści i rzeczy, które nawet mijając się z prawdą nie tracą na atrakcyjności.

Kwestia priorytetów? Niskie szanse i zombie w tle

Niestety nic nie wskazuje na to, aby rodzime studio miał nam sprezentować taki epicki powrót po latach. Choć polska gra na Dzikim Zachodzie miała swoje momenty i niezłą sprzedać, ostatecznie twórcy udali się ze swoimi produkcjami w innym kierunku. Takim bardziej „nieumarłym”, bowiem po sukcesie Dead Island przyszedł czas na wykreowanie nowej marki, również z zombiakami w tle. Mowa oczywiście o Dying Light, które doczekało się dwóch dużych odsłon i sporych dodatków. Wreszcie też seria dorobiła się naprawdę potężnej sprzedaży i rozpoznawalności na całym świecie. Dość powiedzieć, że druga odsłona weszła na poziom kasowości porównywalny z hitami od CD Projekt RED. A doskonale wiemy, że mając w ręku coś tak dochodowego i pewnego, niekoniecznie chce się ryzykować.

Choć przyznam, że jako gracz nie oczekuję nawet powrotu serii w ramach gry AAA. Przykład Gunslingera pokazuje, że w tej konwencji świetnie sprawdza się również i mniejszy tytuł. Taka zabawa skrojona na kilka do kilkunastu godzin dobrze wpasowuje się w klimat opowiastek z Dzikiego Zachodu. Może to jest jakiś pomysł? Nigdy nie odmówię odjechanego FPS-a, który wyróżni się z tłumu. Choćby komiksową grafiką, świetnym udźwiękowieniem i klimatem.

Źródło: Opracowanie własne

Dawid Szafraniak
O autorze

Dawid Szafraniak

Redaktor
Pierwsze growe szlify zbierał jeszcze w erze PS1, aby później zapoznawać się z kolejnymi wcieleniami japońskiej konsoli, skosztować Xboksa i Switcha. Ostatecznie najbardziej lubi PC, a ostatnio nawet i granie w chmurze. Królują u niego FPS-y, gry akcji nieczęsto górujące nad filmami i tytuły wyścigowe, które podobno #nikogo. Święta Trójca gamingu? Pierwsze Modern Warfare, seria Mass Effect i Uncharted. Bez tego nic nie miałoby sensu. Poza grami lubi planować kolejne podróże i chwytać za aparat fotograficzny podczas meczów piłki nożnej.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie