Czy długość ma znaczenie? [FELIETON]

Czy długość ma znaczenie? [FELIETON]
Publicystyka
The-Order-1886Nie milkną negatywne komentarze pod wiadomościami dotyczącymi The Order: 1886. Według niektórych graczy produkcję da się skończyć nawet w 5 godzin. Czy to przegięcie?
Jak branża długa i szeroka przebierać można w niezliczonej ilości tytułów. Produkcje RPG potrafią dostarczyć ponad 100 godzin świetnej zabawy, inne z tego samego gatunku zanudzą już po pierwszych dwóch. Nie brakuje też na rynku gier akcji, które uda się ukończyć w dwie godziny, jak chociażby ostatnio wydane na PC Metal Gear Solid V: Ground Zeroes. Jak zapewne pamiętacie, również Medal of Honor, które miało być godnym powrotem serii, można było z powodzeniem skończyć w około 3-4 godziny. Mowa oczywiście o trybie Kampanii. Tak więc dla każdego, coś dobrego. Jedni wolą intensywną rozgrywkę przez 7-8 godzin, a drudzy uwielbiają patrzeć, jak ich postać rośnie w siłę przez kilka miesięcy. Jako że nienawidzę oglądać dwa razy tego samego filmu, czy jeździć na wakacje rok w rok w to samo miejsce, nie bawi mnie też wyciskanie ostatnich soków z postaci w World of Warcraft, czy Diablo III. Choć przyznać muszę, że tę drugą grę ukończyłem wraz z dodatkiem, to niestety miałem ogromne poczucie straconego czasu. Dlaczego? To proste. Zamiast cały czas ubijać te same potwory w podobnych lokacjach, wolałbym zapoznać się z nowymi postaciami, kolejną intrygą, zwiedzić nieodkryte dotąd krainy, czy chociażby poznać nowatorskie rozwiązania związane z mechaniką rozgrywki. To właśnie dlatego długość rozgrywki jest dla mnie sprawą drugorzędną. Jeśli akcja ma być intensywna, to jestem w stanie przeżyć wyświetlenie się napisów końcowych po około 7-8 godzinach gry. Traktuję wtedy produkcję jako całość, trochę jak dłuższy, interaktywny film. Z drugiej strony wiem, że znajdą się osoby, które przeliczają wydaną kasę na liczbę godzin spędzonych w grze. I dobrze, nie mam nic przeciwko. Argument w stylu, wydałem na Dragon Age: Inkwizycja 240 złotych w wersji na PS4 i mogę pograć 100 godzin, przyjmuję. Idealnie jeszcze by tylko było, gdyby te 100 godzin było po brzegi wypełnione intensywną akcją, a z tym bywa różnie. Oczywiście mamy też gry z multi i tutaj nie ma się co rozwodzić. Tego rodzaju tryby potrafią wciągnąć na wiele dni, a nawet po kilku miesiącach wskoczenie w buty żołnierza wystawionego na wirtualnym froncie nadal potrafi bawić. W przypadku The Order: 1886 (zakładając, że jego ukończenie faktycznie zajmuje od 5 do 10 godzin) i innych tego rodzaju gier, przychodzi mi na myśl pytanie. Czy powinniśmy się zastanawiać nad minimalną długością rozgrywki w przypadku tytułów, za które twórcy życzą sobie ponad 240 złotych? W końcu gdzieś powinna leżeć granica przyzwoitości, prawda? Zdecydowanie nie jestem za tym. To trochę tak jakby twierdzić, że skok na bungie nie jest warty swojej ceny, bo trwa zaledwie kilka sekund. A jednak znajduje się całe mnóstwo ludzi, którzy chcą taki skok przeżyć. Tak samo jak setki, a nawet już tysiące osób gotowych zapłacić za nowe Ferrari kilka milionów złotych. Jedni powiedzą, że to bezsens, bo Volkswagen Golf też ma cztery koła i jeździ, a poza tym jest praktyczniejszy bo zmieści pięć osób i spala mniej paliwa. Tylko kto tym ludziom zabroni? Szczerze to nie rozumiem całego tego zamieszania przed premierą The Order: 1886. Cieszę się, że w branży gier jest różnorodność, że nie wszyscy chcą tworzyć gry z otwartym światem, albo koniecznie zawierające tryb multiplayer. Przynajmniej mam w czym wybierać i na co wydawać pieniądze. Czy to pieniądze wydane słusznie? Jeśli po zagraniu w The Order: 1886 stwierdzę, że gra jest dobra, to jak najbardziej. Niezależnie od tego, ile godzin przy niej spędziłem. Dzisiaj ceny za grę nie można przeliczać w kategorii tego, jaka jest długa i czy ma świetną grafikę, czy też nie. Jej cena jest tak naprawdę uzależniona od tego, ile gracze są w stanie za nią zapłacić. Tak jak zresztą za wszystko, co można kupić w tym porąbanym świecie.
Robert Ocetkiewicz
O autorze

Robert Ocetkiewicz

Redaktor
Z grami związany już prawie 30 lat, czyli od momentu, kiedy na polskim rynku królowały gry z bazaru, a Mario dostępne było na Pegasusie. Specjalizuje się w grach wyścigowych i akcji, ale nie stroni też od strategii ekonomicznych. W swojej karierze recenzował na łamach serwisów takich jak Interia i Onet oraz publikował w magazynie o grach PlayBox.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie