Od Queer as Folk do The Office. Amerykańskie adaptacje brytyjskich seriali

Brytyjskie seriale adaptowane w Stanach - co zrobić, by osiągnąć sukces?
PG Exclusive Publicystyka

Choć mówią z grubsza tym samym językiem, z jakiegoś powodu nie ufają swoim “ojcom” w kwestii telewizji. Zarzuca im się też, że są zbyt zadufani w sobie i wszystko chcą zrobić “lepiej, bo po amerykańsku”. Nie zawsze się to jednak udaje – a to dlatego, że nie wszystkie brytyjskie seriale zgrabnie dadzą się przełożyć na amerykański angielski.

Mogłoby się wydawać, że żyjąc w globalnej wiosce, orientujemy się w kulturze innych krajów na tyle dobrze, by bez problemu zrozumieć również ich seriale. Aby nie sięgać daleko poza kręgi kulturowe, weźmy pod uwagę własne poletko; w Polsce też jesteśmy w stanie zaśmiewać się z mocno absurdalnych, lecz i ponadczasowych gagów Latającego cyrku Monty Pythona czy karykaturalnie przedstawionego życia informatyka w IT Crowd. I o ile zdarzają nam się mniej lub bardziej udane próby przeniesienia danego serialu na polskie podwórko (tak, mam na myśli The Office PL), to jednak większość z nich zostawiamy w spokoju – i bardzo dobrze. Skąd więc taka tendencja u innych narodów?

Birmingham w Kalifornii

Celowo zapoznałam się tu z opiniami internautów. Wśród tych przeważa wspomniany już na wstępie zarzut zadufania w sobie – podejścia na zasadzie: “zrobimy to lepiej, nawet jeśli na ten pomysł wpadł już ktoś inny”. Widzowie próbujący wziąć Amerykanów w obronę wskazują jednak, że brytyjską odmianę angielskiego widzą oni jako język obcy, nawet jeśli jest nieco bardziej zrozumiały niż inne języki. Przyczyna może tkwić jednak gdzieś zupełnie indziej – w różnicach kulturowych wynikających z tego, że Stany Zjednoczone są stosunkowo “młodym” krajem złożonym zresztą z obywateli różnego pochodzenia. Zetknięcie z tradycjami Wielkiej Brytanii, które do dziś mają niebagatelny wpływ również na telewizję, mogłoby być dla nich szokiem kulturowym – i być może w tym tkwi przyczyna, dla której brytyjskie seriale tak często są przerabiane.

Nie jest to więc kwestia braku zaufania, lecz wyczucia i świadomości kulturowej. Produkt na licencji ma tu znacznie większe szanse na sukces niż oryginał, o ile oczywiście podejdzie się do niego odpowiednio. Brytyjskie seriale bywają specyficzne, często karykaturalne, ponadto czerpią garściami z teatralnej tradycji swojego kraju. Nie bez powodu produkcje z Wielkiej Brytanii – zwłaszcza te starsze – w istocie często przypominają spektakl. Oświetlenie jest tu ograniczone do niezbędnego minimum, kolory są naturalne, nie ma tu z reguły mowy o komputerowym “poprawianiu rzeczywistości”. Być może to właśnie tego nie kupiłby amerykański widz – nieidealnej wizji świata, który bywa szary, bo w deszczowym Birmingham nie może świecić kalifornijskie słońce.

W idealnym świecie

Oczywiście jest to podejście bazujące nieco na stereotypach, lecz trudno nie odnieść wrażenia, iż tkwi w tym ziarno prawdy. Bohaterowie “typowego” serialu są na ogół perfekcyjni. Bezrobotny alkoholik szczyci się pełnym, równym, śnieżnobiałym uśmiechem, kobieta w obliczu apokalipsy zombie może i jest nieco ubrudzona, ale nadal ma nienagannie ułożoną fryzurę, a panie domu nawet ze śmieciami wychodzą w eleganckiej stylizacji i starannym makijażu. To, czego nie udało się osiągnąć tradycyjnymi metodami, zawsze można też poprawić komputerowo, by przedstawiony świat był jeszcze wyrazistszy – nawet jeśli zapełniają go zombie. Widzowie zresztą przyzwyczaili się do tego i obecnie oczekują jeszcze mniej realistycznych rozwiązań; najdrobniejsza choćby skaza na wyidealizowanym obrazie jest tu nie do przyjęcia.

Historia pokazała już, że aby adaptacja brytyjskiego serialu odniosła sukces, nie wystarczy zastąpić angielskich aktorów Amerykanami o nieco bielszych uśmiechach. Pierwszy odcinek The Office US był realizacją niemal identycznego scenariusza, jaki widzieliśmy już w oryginalnym Biurze. Jest jedynie nieco bardziej naturalny, bez wspomnianego już teatralnego rysu. To jednak było za mało, by amerykański serial zyskał renomę, jaką cieszy się obecnie. Twórcy postawili więc na własne wyczucie w kwestii dalszego rozwoju bohaterów, dzięki czemu produkcja posiada obecnie swój panteon postaci charakterystycznych dla każdej szanującej się amerykańskiej komedii. Bohaterowie The Office są do bólu archetypowi, ale może to właśnie w tym tkwi ich siła. Biuro do dziś bowiem uważa się za jedną z bardziej udanych adaptacji brytyjskiego oryginału.

Z Manchesteru do Chicago

Podobnie dobrze wyszło Amerykanom Shameless, w Polsce znane również pod tytułem Niepokorni. Choć osadzona w Manchesterze wersja brytyjska cieszyła się ogromną popularnością, stacja Showtime postawiła na stworzenie remake’u. Tak jak w Biurze, tu także produkcja zaczęła w końcu żyć własnym życiem i to nie tylko ze względu na inne realia panujące w Stanach Zjednoczonych. Serial poświęcony dysfunkcyjnej rodzinie mieszkającej w biednej dzielnicy Chicago przyjęto tak dobrze, że historia toczyła się niemal sama wraz z kolejnymi sezonami, znacząco odbiegając od częściowo autobiograficznego oryginału Paula Abbotta. I choć może się wydawać, że problemy społeczne dysfunkcyjnych rodzin są wątkiem bardzo podobnym w każdym kraju, to trzeba przyznać, że amerykańskie Shameless wyjątkowo udanie dołożyło swoją cegiełkę do produkcji o tej tematyce.

David Threlfall w Shameless UK (z lewej) i William H. Macy w Shameless US – obaj w roli Franka Gallaghera, ojca rodziny

Brytyjskie seriale to również Queer as Folk. Oryginał powstał w 1999 roku, a jego bohaterami byli trzej geje mieszkający w Manchesterze: Stuart, Vince i Nathan. Serial zbierał mieszane opinie, choć po ponad 20 latach wspomina się go raczej pozytywnie; mniej przywiązani do niego widzowie pamiętają go głównie jako początek wielkiej kariery Charliego Hunnama, dla którego serialowy Nathan był pierwszą dużą rolą. Twórcy z Ameryki Północnej zainteresowali się serialem bardzo szybko, bo po zaledwie roku od premiery – i równie szybko przekształcili go w jeden z najpopularniejszych tytułów o tematyce LGBT+. Na podstawie zaledwie 10 brytyjskich odcinków stacja Showtime stworzyła pięciosezonowy hit doceniany zarówno za ukazanie bohaterów nieheteroseksualnych, jak i ogólną jakość produkcji. W tym przypadku niewykluczone, że gdyby nie amerykańsko-kanadyjski remake, świat bardzo szybko zapomniałby o oryginalnej wersji; zostałaby najwyżej ciekawostką dla największych fanów Aidana Gillena i wspomnianego już Charliego Hunnama. 

“Czy próbował pan wyłączyć i włączyć ponownie?”

Mimo że amerykańskim stacjom rzeczywiście udało się kilka adaptacji, nie o każdej można tak powiedzieć. Jedną z największych porażek okazała się próba przeniesienia na amerykańskie warunki kultowego już IT Crowd. Charakterystyczny serial z typowym brytyjskim humorem do dziś – choć minęło 16 lat od emisji pierwszego odcinka – jest chętnie oglądany przez fanów oraz nowych widzów. Na fali popularności chciała więc popłynąć także stacja NBC. Telewizja ściągnęła doskonałych aktorów; Joel McHale miał zagrać Roya,  Jessica St. Clair – Jen, zaś do roli Mossa specjalnie zatrudniono Richarda Ayoade, czyli aktora z oryginalnej wersji. Stacja nakręciła odcinek pilotażowy, zamówiła cały sezon, po czym… zrezygnowała z produkcji. Jako powód podano, że do serialu nie był przekonany nowy szef NBC. Sądząc po pilocie, który wyciekł do sieci w 2012 roku, naprawdę nie ma się co dziwić – ta wersja zwyczajnie nie miała prawa wypalić.

“Skoro zamierzają kręcić to słowo w słowo, dlaczego nie mogą po prostu obejrzeć brytyjskiej wersji?” – zapytał jeden z użytkowników w komentarzu pod powyższym filmem. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że to właśnie przepis na to… jak nie osiągnąć sukcesu. Oczywistym jest, że widząc kogoś innego w roli znanej już sobie postaci – tu Joel McHale miał zastąpić Chrisa O’Dowda – trudno nam się przestawić na nowy tor. Nie ujmując absolutnie talentu McHale’owi, który jako Jeff Winger w serialu Community naprawdę wspinał się na wyżyny komedii – w IT Crowd zupełnie się nie sprawdza. Jego dziwnie radosna, wręcz sitcomowa maniera kompletnie nie pasuje do Roya; ten prawdziwy z pełnym przekonaniem mógłby powiedzieć, iż “nie po to szedł na informatykę, żeby pracować z ludźmi”. W pokazanym wyżej fragmencie widać, że jedynym pozytywnym aspektem amerykańskiej wersji byłby Moss, sprawdzający się równie dobrze jak w oryginalnej wersji; mimo wszystko nawet Richard Ayoade nie dałby rady udźwignąć całego serialu samodzielnie.

Przepis na sukces

Jak zatem osiągnąć sukces, biorąc na warsztat brytyjskie seriale? Przykłady wskazują, że należy z oryginalnej produkcji wyciąć bohaterów, po czym stworzyć dla nich nowe historie. Te już raz zaprezentowane trudno byłoby opowiedzieć jeszcze raz, nie wywołując u widzów znużenia (albo zażenowania). Być może w tym właśnie tkwi sekret The Office PL, które wbrew oczekiwaniom okazało się całkiem przyjemnym serialem – choć uznanie tego wymaga od widza całkowitego oderwania od oryginalnej wersji. Twórcy polskiego Biura wykreowali swoich bohaterów na bazie archetypów, z jakich korzystał także Ricky Gervais, lecz poprowadzili ich całkowicie po swojemu. Michał Holc nie jest zatem Michaelem Scottem, ale ma z nim cechy wspólne – i z pewnością dogadałby się z nim tak samo, jak Michael Scott z Davidem Brentem.

Brytyjskie seriale adaptowane na inny rynek to oczywiście znacznie więcej tytułów – ich adaptacje są zresztą mniej lub bardziej udane. Być człowiekiem, Skins, The Inbetweeners, Hotel Zacisze, Mała Brytania, a nawet House of Cards – pomysł na te produkcje pierwotnie pojawił się w głowach brytyjskich twórców. I o ile niektóre wyszły bardzo dobrze, to jednak w przypadku wielu z nich dany tytuł kojarzymy wyłącznie z wersją brytyjską – co jest ich największą zaletą.

Agata Wierzbicka
O autorze

Agata Wierzbicka

Redaktor
W dzieciństwie wielbicielka platformówek i przygodówek, obecnie w grach stawia przede wszystkim na dobrą fabułę. Z uporem maniaka wykonuje nawet najdziwniejsze zadania poboczne. Gdy nie gra – czyta, pisze lub próbuje swoich sił w kolejnych dziedzinach rękodzieła.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie