Recenzja Life is Strange: Before the Storm – epizod 3. Życie to sen wariata

Recenzja Life is Strange: Before the Storm – epizod 3. Życie to sen wariata

Recenowana na: Polecamy

Teraz, gdy premierę miał ostatni odcinek Life is Strange: Before the Storm (nie licząc nadchodzącego epizodu bonusowego), naturalnym wydaje się porównywanie sezonu do serii sprzed dwóch lat. Nie zdradzając fabuły można bezpiecznie powiedzieć, że Before the Storm był bardziej wielopoziomowy, skomplikowany pod względem emocjonalnym, jednak zdecydowanie mniej zaskakujący – ot nie szokował przesadnie zwrotami akcji. O tym, jakie reakcje wywoływało pierwsze Life is Strange, przypomni nam zresztą ostatnia scena nawiązująca do przykrych wydarzeń, które mają dopiero nastąpić.

„Hel lis empty” – najsmutniejszy odcinek Before the Storm.

Previously on…

Po tak wielu traumatycznych jak i momentami pięknych przygodach zbuntowanej Chloe i zagubionej Rachel, przyszedł czas na doprowadzenie ich historii do końca. Dwa miesiące temu Before the Storm zostawił graczy z wyjątkowo paskudnym (choć łatwym do przewidzenia) cliffhangerem. Ostatnie 3 godziny w świecie Arcadia Bay spędzimy na dochodzeniu do prawdy i jak przystało na serię, będzie to prawda niebywale pokręcona i zarazem bezduszna. Twórcy rozwijają historię powoli, ale i dokładnie, więc nie znajdziemy tu luk fabularnych, a w momencie gdy myślimy, że wszystko już się wyjaśniło następuje coś, co wszyscy kochamy: historia dosłownie staje na głowie. Włos nie zjeży się nam być może jak wtedy, gdy poznaliśmy tożsamość porywacza-zabójcy w głównej serii z Max Caulfield, ale na pewno nie rozczarowuje.

Epizod trzeci uświadomi nam, że w Arcadia Bay znajdzie się jeszcze kilku innych psychopatów.

Studium psychologiczne

Recenzując LiS nie sposób nie napisać akapitu wyciągniętego niemal z notatek początkującego psychoterapeuty – oto i obiecany fragment: Wraz z graniem w kolejne odcinki Before the Storm dostrzegaliśmy, jak młodzi mieszkańcy z Arcadia Bay dorośleją. Obecnie nie jest to już symulator problemów przewrażliwionej nastolatki, lecz studium psychologiczne bohaterów z piętnem przeszłości: pogubionych ludzi z rozbitych, patologicznych rodzin (gdzie patologią może być nawet zbytnie bogactwo), którzy wydają się mieć problemy nie tylko z uzależnieniami, ale i ze zdrowiem psychicznym. Trzeci epizod przyniesie nam zatem wiele łez bohaterów, agresji i nieprzewidywalnych zachowań. Największej zmianie ulega Chloe – na jej twarzy nie zobaczymy już uśmiechu. Jest to cena, jaką płaci za bycie rycerzem w lśniącej zbroi, rycerzem który nie pozwoli, aby Amber stała się krzywda. Ta z kolei jest postacią mocno bierną i to panna Price będzie odgrywała rolę detektywa, gangstera i arbitra odcinka. A kiedy już przyjdzie jej wyciągnąć z tego wszystkiego wnioski i podzielić się nimi z Rachel, stanie przed jedną z najbardziej znaczących decyzji do podjęcia.  Chloe wie, że kłamiąc uchroni przyjaciółkę przed bolesną prawdą, jednak skaże samą siebie na życie pełne wyrzutów. I tu dochodzimy do sedna strony psychologicznej gry – odcinek „Hell is empty” każe nam się zastanowić, czy bylibyśmy w stanie zapewnić spokój sumienia osobie kochanej osobie kosztem piętna własnego kłamstwa. A jeszcze kilka lat temu wydawało mi się, że pęknie mi głowa zastanawiając się, jak rozdzielić bohaterom batoniki grając w The Walking Dead…

Chwila przed decydującą… chwilą.

Pomiędzy rzeczywistymi wydarzeniami, Chloe znów uczestniczyć będzie w wizjach, w których spotka swego ojca. Trzeba jednak przyznać, że zarówno sens tych scen, jak i innych prawdziwych wydarzeń, ma z tym epizodzie dużo ostrzejszy wydźwięk. Twórcy przekazują nam wiele głębokich treści, niekiedy jednym tylko ujęciem. Chyba najwyraźniejszą ze wszystkich było przedstawienie innych ludzi jako prześmiewczych, biernych obserwatorów naszych życiowych porażek okraszone cytatem wprost z Szekspira „Życie jest sceną”. „Hell is empty” to cholernie smutny odcinek, ale do tego Life is Strange zdołało nas przyzwyczaić i tego właśnie od serii oczekujemy.

Chloe znów ubrudzi sobie ręce pod maską leciwego pick-upa.

Aspirując do poprzednika

Pomimo że gra jest bardzo dobrą produkcją i wiele podobnych jej tytułów może jedynie pomarzyć o osiągnięciu takiego poziomu (chociażby) intelektualnego, to odniosłam wrażenie, że Deck Nine chce trochę na siłę dorównać temu, co stworzył Dontnod Entertainment w 2015 roku. Niezaprzeczalnie plot twist mający miejsce na przełomie 4 i 5 odcinka niejednemu graczowi przysporzył wówczas co najmniej wytrzeszczu i zatrzymania na kilka chwil wszelkich funkcji życiowych. O ile Deck Nine zasłużył na głębokie pokłony za utrzymanie dobrego imienia Life is Strange, to zakończeniem (ani jednym, ani drugim) serc graczy raczej sobie nie zaskarbi. Zwłaszcza że nie dostaliśmy wytłumaczenia pewnych – jak się wydawało – kluczowych kwestii.

Może się tak wydawać, ale ów pan nie jest największym zagrożeniem w grze – on po prostu jest niekulturalny.

Werdykt

Niniejszym uznaję Before the Storm winnym popełnienia zbrodni pogrywania sobie z moimi emocjami. Być może jest to odczucie subiektywne, ale robi to lepiej niż dzieło Dontnod. Tamto z kolei lepiej żonglowało zaskakującymi rozwiązaniami fabularnymi. BtS ma, jakby nie patrzeć, fabułę dającą streścić się na upartego w 5 zdaniach. Fabuła ta rozpięta jest w czasie na eksploracji przedmiotów otoczenia (których w „Hell is empty” zdaje się być więcej niż dotychczas) oraz niespiesznej narracji. Tempo pierwszej połowy gry to standardowe komentowanie przez Chloe każdej napotkanej znajdźki. W połowie epizodu tempo znacznie wzrasta i do samego końca rośnie wykładniczo. Bez względu na to, jakie zakończenie wybierzemy, ostatecznie końcowe momenty będą różniły się tylko nieznacznie. Różnica dotyczy bowiem zasadniczo jednej (ale ważnej) kwestii i zarazem jednej ze scen. Warto wspomnieć, że jeśli w drugim epizodzie dokonaliśmy pewnego wyboru, będzie miało to również w pewnym sensie wpływ na jedną z ostatnich scen, a zarazem na część zakończenia. Wątki postaci pobocznych także poprawnie zamknięto i nie sposób tylko zrozumieć, dlaczego jedna naprawdę ważna kwestia nadal pozostała niewytłumaczona. Zawsze miło się łudzić, że twórcy celowo nie zamknęli furtki i jeszcze kiedyś odkryjemy tę ostatnią, nierozwiązaną tajemnicę.

Plusy:
+ najdojrzalszy emocjonalnie odcinek BtS
+ brak dłużyzn fabularnych
+ dodatkowy element w zakończeniu, na który ma wpływ decyzja z drugiego epizodu
+ satysfakcjonujące zakończenia wątków postaci pobocznych
+ skupienie się na postaciach dwóch głównych bohaterek…

Minusy:
– …co skutkowało krótszym czasem antenowym Victorii Chase oraz Nathana Prescotta
– brak wyjaśnienia jednej kluczowej sprawy w grze.

Ocena: 4,5/5

Recenzja Life is Strange: Before the Storm – epizod 3 powstała w oparciu o wersję tytułu na PC. Screeny pochodzą od redakcji.

Ewelina Stoj
O autorze

Ewelina Stoj

Redaktor
Bardziej od konkretnych gatunków ceni sobie kiedy gra ma "duszę" i pouczający przekaz. Nieco osamotniona w męskim świecie ruchomych pikseli próbuje udowodnić światu, że gry to także sztuka.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie